Subskrybuj

Dwa procesy, których nie powinno być. Za pomaganie

16 minutes
300

🟥 Dwie rozprawy zdominowały we wtorek, 2 września, pracę Sądu Rejonowego w Białymstoku i postawiły na nogi niemałe policyjne siły. Dwa procesy, do których w ogóle nie powinno dojść, bo wymierzone w osoby, ratujące życie na pograniczu polsko-białoruskim: początek sprawy Bartosza i mowy końcowe w sprawie Piątki z Hajnówki.

Doceń pracę dziennikarki. Kliknij w baner i postaw kawę.

– Cała moja aktywność społeczna była i jest skupiona wokół kilku wartości. Życie i zdrowie człowieka uznaję za wartość nadrzędną. Żaden interes polityczny, z bezpieczeństwem granic włącznie, nie może być nad nią przedkładany – mówił na sali sądowej Bartek, który starał się zapobiec wywózce do Białorusi wycieńczonego Somalijczyka, a został oskarżony o wywieranie wpływu na działania funkcjonariuszy Straży Granicznej.

Z paragrafu, który stanowi, że groźbą karalną próbował zmusić funkcjonariuszy państwowych do odstąpienia lub wykonania konkretnej czynności służbowej. Jest to zagrożone sankcją do trzech lat pozbawienia wolności.

 

Oskarżony Bartek (fot. Piotr Czaban)

Na Piątce z Hajnówki z kolei ciążą zarzuty ułatwiania cudzoziemcom pobytu na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej wbrew przepisom (do pięciu lat pozbawienia wolności), ale prokuratura domaga się, a sąd rozważa zmianę opisu i kwalifikacji prawnej czynu na organizację nielegalnego przekraczania granicy, za co grozi aż do ośmiu lat pozbawienia wolności! A chodziło o przewiezienie samochodem z lasu w bezpieczniejsze miejsce oraz nakarmienie i napojenie dziewięcioosobowej rodziny irackich Kurdów i jednego młodego Egipcjanina.

Oskarżeni w Procesie Piątki (fot. Piotr Czaban)

Karanie pomocy to wspieranie przemocy

Obydwie sprawy budzą ogromne społeczne emocje. Pod białostockim sądem od rana zbierały się tłumy znajomych i przyjaciół oskarżonych, tak jak oni działających w grupach pomocowych. Zjechali działacze społeczni z organizacji broniących praw człowieka z całego kraju.

Otuchy oskarżonym dodawały transparenty z hasłami, np.: „Pomaganie jest legalne”, „Pomoc to nie przemoc”, „Ratując życie na granicy popełniam dobro” czy „Karanie pomocy to wspieranie przemocy”.

„Pomaganie nie jest nielegalne. Murem za Piątką z Hajnówki. Murem za Bartkiem” – wypisali na płachcie materiału protestujący. Skandowali jak przed każdą wcześniejszą rozprawą Piątki: „Nigdy, przenigdy nie będziesz szła sama!”. Padały też mocne okrzyki: „Mury, zasieki, strzał w plecy za inność. To jest ta słynna polska gościnność”.

Przez wszystkie te godziny rozpraw, przed gmachem sądu trwała demonstracja i solidarnościowy koncert. Wprawdzie dźwięki bębnów nie docierały na sale, ale w przerwach oskarżeni działacze humanitarni mogli wyjść z budynku po zastrzyk energii od wspierających.

Właśnie ze względu na wielkie zainteresowanie publiki, ale też aby zapewnić jej bezpieczeństwo, wokół sądu rozlokowały się policyjne radiowozy, a wstęp do części budynku na parterze był ograniczony do uczestników procesów oraz osób, które wcześniej uzyskały akredytacje.

Pikieta solidarnościowa z oskarżonymi (fot. Piotr Czaban)

Trudna interwencja pod koniec października

Jako pierwsza została na sali nr III wywołana sprawa Bartka, który stawił się w sądzie z obrońcą mecenasem Jarosławem Jagurą z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (ma także opiekę kolektywu Szpila). Byli również prawnicy ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej i Naczelnej Rady Adwokackiej, czy Monitora Wyborczego.

Z odczytanego aktu oskarżenia wynika, że Bartek został oskarżony o to, że 21 października 2024 roku w placówce SG w Michałowie, stosując groźby bezprawne wobec funkcjonariuszy, wywierał wpływ na ich czynności służbowe. Według prokuratury usiłował wymusić na nich przyjęcie wniosku o ochronę międzynarodową os obywatela Somalii.

Bartek nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Składał obszerne wyjaśnienia. Wcześniej to samo, o czym mówił w sądzie, opowiedział Piotrowi Czabanowi – wywiad z nim jest do obejrzenia na kanale „Czaban robi raban”.

Mężczyzna jest społecznikiem z krwi i kości. Od jesieni 2022 roku (w rok po wybuchu kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej) zaczął pełnić dyżury graniczne: wychodzi na akcje z plecakiem, by dostarczyć potrzebującym ludziom wodę, jedzenie, suche ubrania, opatrzyć ich i udzielić pomocy prawnej. Na tę działalność humanitarną poświęca swój wolny od pracy czas – urlopy czy weekendy.

Wraz z innymi wolontariuszami brał udział w kilkudziesięciu interwencjach – wyjazdach na wezwanie do ludzi w lesie, podczas których cudzoziemcy, którzy chcieli ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce (lub byli w bardzo złym stanie zdrowia) udzielali mu pełnomocnictw, on tłumaczył im procedury i stawał się gwarantem, że ich podstawowe prawa nie zostaną złamane, że będą mogli złożyć wnioski azylowe (było to jeszcze przed przyjęciem ustawy zawieszającej prawo do azylu).

Jako pełnomocnik miał prawo do wglądu w dokumentację, do informacji o miejscu przebywania, sytuacji i statusie swoich mocodawców, co – jak sam mówi – dawało im jakąś namiastkę bezpieczeństwa.

Tak samo – zgodnie z literą prawa – działał w przypadku grupki trzech cudzoziemców: dwóch z Etiopii i jednego z Somalii, którzy skontaktowali się na numer interwencyjny, prosząc o pomoc: o suche ubrania, jedzenie, leki i o opatrzenie nóg. Zwłaszcza Somalijczyk miał mocno poranione golenie – po tym, jak był bity i kopany przez białoruskie służby.

Wszyscy trzej w wywiadzie telefonicznym potwierdzili wolę składania wniosków o ochronę międzynarodową, miało dojść do ich ujawnienia Straży Granicznej. Interwencja była trudna, na otwartym terenie w pobliżu granicznej zapory. Trzeba było szybko dotrzeć do ukrytych w kępie krzaków ludzi – aby zdążyli oni podpisać dokumenty: pełnomocnictwa i wnioski azylowe. Ostatnie 100 metrów aktywiści przebiegli.

Trzy pełnomocnictwa zostały wypisane na Bartka. Wolontariusze zabrali cudzoziemców na słońce. Pojąc ich gorącą herbatą i przebierając, przeprowadzali wywiad medyczny. Ocenili, że są w kiepskim stanie. W najgorszym – Somalijczyk. Trzeba mu było pomóc wstać, chwiał się, ledwo stał na nogach. To był 20-letni zaledwie student. Wychudzony i obolały po pobiciu przez Białorusinów. Najbardziej na świecie bał się tego, że znów trafi w ręce tamtych katów. Powiedział, że woli więzienie w Polsce niż wyrzucenie do Białorusi.

Wszyscy trzej cudzoziemcy potwierdzili wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce, podpisali stosowne deklaracje i powtórzyli to jeszcze po angielsku po przyjeździe patrolu Straży Granicznej.

Macie przejebane. Zostaną wobec was wyciągnięte konsekwencje”

Aktywiści pojechali w ślad za autem straży do placówki w Michałowie. Tam zostali poinformowani, że jeszcze nie rozpoczęły się czynności z cudzoziemcami. Bartek chciał przy nich być jako ich pełnomocnik. Funkcjonariuszka upewniła go, że do niego zadzwoni. Zadzwoniła zaraz po ich odjeździe ale tylko po to, by Bartek przesłał mailem brakujące dokumenty, które Somalijczyk zostawił w mokrych spodniach. Powiedziała, że następnego dnia o godz. 10 rano osobiście będzie odbierała od Somalijczyka wniosek o ochronę i Bartek może przy tym być.

Następnego dnia jednak nic nie szło już tak gładko. Pełnomocnik nie został wpuszczony do placówki, kazano mu czekać na zewnątrz. Nalegał, bo było zimno, więc ostatecznie pozwolono mu czekać w przedsionku.

Wyszedł do niego mężczyzna w cywilnym ubraniu i zaczęła się przepychanka słowna: „Czy ma pan pełnomocnictwo? A co pan tu ma za dokument? [w przezroczystej koszulce trzymał odnalezioną w ciuchach legitymację Somalijczyka]. Popełnia pan przestępstwo, posługując się nie swoim dokumentem”.

W końcu kazano mu złożyć dokumenty, które przywiózł, u dyżurnego. Nie otrzymał pokwitowania. Znów czekał około kwadransa, aż pojawił się ten sam mężczyzna po cywilnemu wraz z drugim funkcjonariuszem. Poinformowali Bartka, że dwaj Etiopczycy pojechali już do Połowców. Trochę się uspokoił, bo z jego doświadczeń wynika, że w tamtejszym hubie na przejściu granicznym mają wprawę, podchodzą rzeczowo i większość cudzoziemców składających wnioski azylowe kierują do ośrodków otwartych.

– A co z moim mocodawcą z Somalii? – zapytał.

– Tej sprawy już nie ma. Już nie jest pan pełnomocnikiem – padło w odpowiedzi.

– W takim razie proszę o wgląd do dokumentów, które to potwierdzą lub o widzenie z moim mocodawcą.

– Proszę opuścić placówkę, w przeciwnym razie użyjemy środków przymusu bezpośredniego.

Bartosz usiadł na krześle i oświadczył, że nie ruszy się stąd, dopóki jego żądanie nie zostanie spełnione. Konflikt eskalował, więc włączył przycisk nagrywania w telefonie. Powtarzał, że domaga się kontaktu z mocodawcą albo wglądu w dokumenty.

– Wtedy obaj funkcjonariusze złapali mnie za ramiona, postawili na nogi i siłą wyprowadzili na zewnątrz, w stronę stromych schodów. Pierwszą moją myślą było, że mnie z nich zrzucą – mówił Bartek w sądzie.

Wleczony, miał przed oczami twarz 20-latka, wiezionego prawdopodobnie teraz za druty. Było akurat świeżo po publikacji raportu o śmierciach na granicy, wszyscy mieli więc świadomość ile osób od początku kryzysu przypłaciło go życiem, a ile wciąż jest zaginionych. Bartek wiedział, że pushback wiąże się z bezpośrednim narażeniem nie tylko zdrowia, ale i życia i wiedział, że po białoruskiej stronie dzieją się rzeczy najstraszniejsze: bicie, szczucie psami, gwałty. Przeleciało mu przez głowę, że chłopak, który mu zaufał, może tej wywózki nie przeżyć.

W rozmowie z Piotrem Czabanem opisał swoje emocje tak: – Poczułem totalną niesprawiedliwość i niemoc wobec rażącego łamania prawa. Przecież znajdujemy się w kraju podobno demokratycznym, ten człowiek ma jakieś prawa. Ja jako jego pełnomocnik też je mam, a zabrania mi się dostępu do urzędu publicznego, wyrzuca się mnie siłą, odmawiając dostępu do dokumentów i mojego mocodawcy. Zawsze hołduję zasadzie, że jestem stanowczy, ale kulturalny i w miarę możliwości spokojny. Dysponuję podstawową wiedzą w zakresie przepisów i kompletem dokumentów. To daje mi pewne poczucie sprawczości i bezpieczeństwa. Tym razem poczułem, że to zniknęło, nikt tego tutaj nie szanuje. Puścił mi wentyl bezpieczeństwa, puściły emocje.

Przed sądem wyjaśniał: – Tym razem, wobec jawnego łamania prawa i wobec poczucia bezsilności, poniosły mnie emocje i powiedziałem: „Ale macie przejebane. Łamiecie prawo. Zostaną wobec was wyciągnięte konsekwencje”.

Działacz opozycji antykomunistycznej

Dodał, że sprawa zostanie zgłoszona do rzecznika praw obywatelskich i do innych organów, które zajmują się prawami człowieka.

W sądzie naświetlił swoje intencje, opowiadając o tym, że pochodzi z rodziny o tradycji zawodów prawniczych, że wychowano go w szacunku do prawa i jego instytucji.

– Miałem głębokie przekonanie, że nikt bezkarnie prawa łamać nie może, a już szczególnie funkcjonariusze powołani do jego egzekwowania – tłumaczył. – Dobrowolną i świadoma rezygnację z ubiegania się o ochronę międzynarodową przez mojego mocodawcę uznałem za skrajnie nieprawdopodobną. Miałem poczucie obowiązku w związku z tym, aby upomnieć się o prawa mojego mocodawcy i przekonanie, że powinienem zgłosić to naruszenie prawa i uprzedzić o tym sprawców. A przede wszystkim chciałem zapobiec powtórzeniu się podobnych sytuacji w przyszłości – łamaniu prawa przez Straż Graniczną. Nie miałem natomiast zamiaru nikogo straszyć.

Oskarżony podkreślił też mocno: – Na żadnym etapie nie żądałem przyjęcia wniosku o ochronę międzynarodową ani żadnej innej czynności, poza widzeniem się z moim mocodawcą lub wglądu do dokumentów.

Bartek mówił także o swojej działalności społecznej od lat nastoletnich, kiedy już od szkoły średniej działał w opozycji, a później, na studiach – w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów.

Po czym wyjawił informację, której wcześniej nie upubliczniał: – Dwuletni proces weryfikacyjny potwierdził moje zaangażowanie opozycyjne i przyznano mi status działacza opozycji antykomunistycznej.

Bartek w rozmowie z Danutą Kuroń i Katarzyną czarnotą (fot. Piotr Czaban)

Po 89. roku nie spoczął na laurach. Zakładał mazowieckie struktury KOD-u, działał w Akcji Demokracji, udzielał się w inicjatywach prozwierzęcych i klimatycznych, był społecznym instruktorem bezpłatnych zajęć ruchowych o charakterze zdrowotnym.

– Cała moje aktywność społeczna była i jest skupiona wokół kilku wartości. Życie i zdrowie człowieka uważam za wartość nadrzędną i żaden interes polityczny, z bezpieczeństwem granic włącznie, nie może być ponad nią przedkładany – oświadczył Bartosz.

Po powrocie z Podlasia do Warszawy, wielokrotnie pisał do komendanta SG w Michałowie, pytając o losy Somalijczyka. Odpowiedzi nigdy nie dostał. Dopiero z kopii korespondencji, dołączonej do odpowiedzi RPO na skargę, dowiedział się, że SG wydała postanowienie o wydaleniu Somalijczyka z terytorium RP, a decyzja ta została wykonana już w momencie, gdy on walczył o przestrzeganie prawa w placówce.

Alternatywna rzeczywistość według strażników

Dwaj funkcjonariusze z placówki w Michałowie (jeden z nich, 42-latek – już na emeryturze), są przekonani, że to oni przestrzegają prawa a oskarżony je złamał. Choć zasłaniali się niepamięcią w tym konkretnym przypadku, to chętnie opowiadali o ogólnych procedurach. Opowiadali, a obecnym na sali aktywistom oczy robiły się okrągłe ze zdziwienia. Np. świadkowie przekonywali jeden przez drugiego, że pełnomocnicy zawsze mogą wziąć udział w procedurach dotyczących ich mocodawców, jeśli tylko mają taką ochotę. Aktywiści natomiast nie zliczą godzin, wystanych pod placówkami na mrozie czy deszczu, w bezskutecznym oczekiwaniu nie tyle na dopuszczenie ich do procedur, ile na jakąkolwiek informację o losie cudzoziemca, który ustanowił ich swoim pełnomocnikiem.

Albo wersja pushbacku według pierwszego ze świadków:

Sędzia Tomasz Pannert: – Czy pan wie co działo się z obywatelem Somalii?

Świadek: – Zostało mu umożliwione opuszczenie terytorium Polski.

Po czym dodał zupełnie już bez sensu: „przez przejście graniczne”. Podczas gdy w rzeczywistości strażnicy wywożą złapanych cudzoziemców do lasu i wypychają przez bramki techniczne płocie.

Ten sam świadek w miarę składania zeznań nakręcał się coraz bardziej aż w końcu odwrócił się do publiczności i do niej skierował słowa: – Wiemy, co się dzieje, jaka jest nagonka na funkcjonariuszy SG. Ja jestem funkcjonariuszem publicznym i nic złego nikomu nie czynię, wykonuję polecenia. Jestem człowiekiem, mam swoją rodzinę, żonę, dziecko. Takie groźby od aktywistów uderzają w mundur.

Groźbami według tego świadka była zapowiedź powiadomienia mediów i rzecznika praw obywatelskich.

Drugi świadek trzymał się tej samej wersji co jego dawny podwładny: że Somalijczyk odmówił złożenia wniosku o ochronę międzynarodową w Polsce, ponieważ chciał dostać się do Niemiec.

A o oskarżonym mówił: – Zaczął być wobec nas nieuprzejmy, zaczął krzyczeć, że jeśli nie przyjmiemy wniosku Somalijczyka o ochronę międzynarodową, to wezwie do nas media i rzecznika praw obywatelskich. Robił nam zamieszanie na placówce.

Świadek mówił też, że w trakcie wyprowadzania oskarżonego zaczęły padać groźby.

– Ja to odbieram tak, że próbował wymusić decyzję na organie. Ale samego obywatela Somalii już w Polsce nie było, ani nie chciał on składać wniosku o ochronę.

Sąd postanowił zażądać kompletu akt z placówki SG w Michałowie, ale nie przychylił się do wniosku o przejrzenie monitoringu, bo kamery w budynku nie nagrywają dźwięku, a jedynie obraz. Następna rozprawa została wyznaczona na 19 września (godz. 9 sala III) i wtedy strony zaprezentują swoje stanowiska końcowe oraz może zostać ogłoszony wyrok.

Prokuratura przeciąga jak może, sąd jej na to nie pozwala

Tego samego dnia, tuż po pierwszej rozprawie Bartka, mowy końcowe wybrzmiały na sali IV, na procesie Piątki z Hajnówki – aktywistów, ratujących na pograniczu ludzkie życie. Zarzuty, za które trafili na ławę oskarżonych, obejmują pomoc dziewięcioosobowej kurdyjskiej rodzinie z dziećmi – przewiezienie jej z granicy w bezpieczniejsze miejsce, udzielenie schronienia, pożywienia.

Hajnowska prokuratura podczas paru rozpraw sygnalizowała, że będzie domagać się zmiany kwalifikacji prawnej (na „organizację nielegalnego przekraczania granicy polsko-białoruskiej”) i opisu czynu. Ale chce też rozszerzenia materiału dowodowego – dołączenia do akt sprawy wyników analizy telefonu. Według śledczych należy on do jednej z oskarżonych, a został znaleziony pod wycieraczką zatrzymanego auta i zawiera szereg obciążających dowodów. Sędzia Adam Rodakowski dopuścił wniosek tylko w części – wyłącznie komunikaty, które są związane ze sprawą. Jednocześnie odrzucił wniosek o odroczenie rozprawy, by dać prokuraturze czas na przeprowadzenie nowych dowodów. Aż pięć kolejnych miesięcy przydałoby się śledczym.

Sędzia wypunktował prokurator Magdalenę Rutynę, przypominając jej, że pierwszy tego typu wniosek składała już w marcu. Oskarżyciel miał więc wystarczająco dużo czasu, by przeprowadzić analizę.

Sędzia przyznał także, że sąd będzie miał na względzie zmianę opisu i kwalifikacji prawnej czynu. Nie musi się tak stać, ale rozważy to. Zamknął przewód sądowy i dopuścił strony do głosu.

Relacje z mów końcowych – wkrótce na kanale „Czaban robi raban” i naszej stronie internetowej poświęconej wiadomościom z pogranicza. Termin części niejawnej mów końcowych został wyznaczony za tydzień, na 8 września, początek o godz. 9 w sali nr IV. Tego dnia zostanie ogłoszony wyrok.

Doceń pracę autorki. kliknij w baner i postaw kawę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *