W lesie znów są ludzie. Raport z pogranicza polsko-białoruskiego
Joanna Klimowicz
18.03.2025
18 minutes
560
0
🟥 Każdej zimy kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej zamiera. Gdy puszczają mrozy, ludzie z najodleglejszych zakątków świata na nowo pojawiają się w podlaskich lasach. O powrocie ruchu na migracyjnym szlaku świadczy coraz więcej próśb o pomoc humanitarną na telefony alarmowe ratowników-wolontariuszy.
Artykuł jest również dostępny w formie podcastu na kanałach YouTube i Spotify „Czaban robi raban”.
Kilka dni temu Agnieszka podwozi z placówki Straży Granicznej w Michałowie do otwartego ośrodka Fundacji Dialog w Białymstoku trzech Etiopczyków. Podlascy strażnicy sami proszą o takie „usługi” wolontariuszy, kiedy ruch się nasila. Bardzo młodzi chłopcy są z początku spięci, ale w aucie rozkręcają się, wyjmują telefony i na wyścigi dzwonią do bliskich, rodzin, przyjaciół: że już są w Europie, bezpieczni! Przyjęto ich wnioski o azyl. Może dostaną szansę na nowe życie! W euforii deklarują, że chcą zostać w Polsce, nigdzie indziej.
— Chyba sami nie zdają sobie sprawy, jakie mieli szczęście — kręci głową Agnieszka, pomna wszystkich brutalnych wywózek, historii, których wysłuchała.
Z bagien na Białoruś. Loteria
Po godz. 22 Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne otrzymuje na numer alarmowy prośbę o pomoc od pięciu Erytrejczyków. Są po polskiej stronie granicznego płotu, ale utknęli w bardzo trudnym bagiennym terenie, wyziębieni i wycieńczeni, nie są w stanie się ruszyć, a temperatura spadła do minus 5 stopni.
Z bazy POPH wyrusza trzyosobowy zespół ratowników, docierają autem do punktu, z którego mają wyruszyć pieszo, i tam spotykają się ze strażnikami granicznymi, których powiadomili o akcji. Dwie młode strażniczki przyjmują zaproszenie i razem idą na poszukiwania; widać, że leży im na sercu dobro tych ludzi — tak relacjonuje nam nocną, wielogodzinną akcję Wawrzyniec Mąkinia, wiceprezes Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, który cały poprzedni tydzień spędził w Podlaskiem właśnie na takim dyżurze.

Do Erytrejczyków nie byli w stanie dotrzeć. Oddzielała ich rzeka i trzęsawisko. Nawiązali tylko kontakt głosowy. Próbowali zbliżyć się z innej strony, ale znów trafili na głęboką wodę. Sfrustrowani, wiedząc, że jedyna szansa na ratunek to dotarcie od strony drogi technicznej wzdłuż zapory, na którą oni nie mają wstępu, udostępnili Straży Granicznej lokalizację cudzoziemców. Patrol zabrał Erytrejczyków do placówki SG, ratownicy z POPH zdążyli jeszcze przekazać pogranicznikom suche, ciepłe ubrania, żywność i wodę dla uchodźców.
Uratowani? Nic bardziej mylnego. Po kilku dniach przychodzi wiadomość od tych samych chłopaków: znów są na Białorusi. Żadnych rzeczy im nie przekazano, nie przyjęto ich wniosków o ochronę międzynarodową, mimo że zdecydowanie domagali się takiej możliwości, którą przecież gwarantuje im prawo międzynarodowe, zostali pushbackowani na stronę białoruską.
— Poinformowali nas też, że wcześniej doznali przemocy ze strony polskich służb — dodaje Wawrzyniec.
Wcześniejszej nocy POPH udzielał pomocy bardzo wyziębionemu Somalijczykowi, bez butów i ze skręconą kostką. On także zadeklarował wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce i jemu się udało — jego wniosek przyjęto, wszczęto przewidziane prawem procedury, które przeprowadza Urząd do Spraw Cudzoziemców, a mężczyzna trafił do ośrodka otwartego dla cudzoziemców.
Jeszcze kilka dni wcześniej: prośba o pomoc od kobiety z 3-letnim dzieckiem, koczującej po białoruskiej stronie zapory. Prosi o ochronę międzynarodową w Polsce i o mleko dla dziecka. Cudem (i wysiłkiem wielu osób) udało się decydentom otworzyć bramkę i wciągnąć tę dwójkę na bezpieczne terytorium. Jednak po drugiej stronie płotu został towarzyszący im samotny 16-latek z doświadczeniem tortur i ich śladami w postaci blizn na twarzy.
Obławy, wywózki i arbitralność
Aktywiści z różnych grup pomocowych opowiadają, że patroli jest więcej, ale też działają one bardziej „punktowo”. Gdy grupa przechodzi przez granicę, zlatują się drony i zjeżdżają wojskowe auta, wyją syreny, słychać strzały i krzyki. To obława. Większość cudzoziemców wyłapywana jest bezpośrednio przy granicy i od razu, bez żadnych formalności, wyrzucana za płot. Ci, którym udaje się dotrzeć nieco dalej i ukryć, piszą do organizacji pomocowych. Już nawet nie o wodę czy o opatrunki im chodzi, choć część dotkliwie poraniona jest concertiną, ale przede wszystkim o pomoc w procedurze uchodźczej.
Większość próśb wysyłana jest z pasa od 100 metrów do pół kilometra od granicy. Trudno tam się dostać. Jeśli jest na to szansa, aktywiści próbują znaleźć migrantów przed strażnikami i przypomina to wyścig z czasem. Stale kontrolowani, legitymowani, śledzeni, nie docierają do wszystkich.
— Oni po prostu bez nas nie mają możliwości złożenia wniosków o ochronę międzynarodową. Tylko nasza obecność, nasze asystowanie przy wyrażaniu woli ubiegania się o ochronę daje im jakąś szansę, choć nie gwarancję — tłumaczy Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, która w ramach Grupy Granica pomaga na pograniczu od początku kryzysu humanitarnego, od lata 2021 roku. Jest zmęczona.
Po spokojnym styczniu i lutym, kiedy praktycznie nie przychodziły „pinezki”, od około 10 dni na numery alarmowe organizacji humanitarnych działających w Podlaskiem, kolportowane w internecie, przychodzi coraz więcej wezwań. Ostatni tydzień był dla Grupy Granica bardzo intensywny: średnio kilkanaście zgłoszeń na dobę, a jednej nocy – około trzydziestu.
Na kilkanaście osób, którym aktywiści i aktywistki z GG ostatnio pomogły, stając się ich pełnomocnikami, co najmniej kilka zostało pushbackowanych z placówki straży. Już z Białorusi kontaktowały się, wysyłając dokumenty, które dostały do podpisania; jedni mówili o tym, że dostali gazem pieprzowym po oczach, inni – o biciu, kopaniu, poszturchiwaniu, zastraszaniu i zmuszaniu do podpisania niekorzystnej dla nich deklaracji o niewyrażeniu woli ubiegania się o ochronę.
Właśnie tym najczęściej zasłaniają się strażnicy – że cudzoziemiec nie wyraził woli. W decyzjach o nakazie opuszczenia Polski jako uzasadnienie wpisują, że ukrywał się przed SG.
Nigdy nie wiadomo, komu uda się wniosek złożyć, a komu nie.
– Wygląda, jakby była to arbitralna decyzja konkretnego funkcjonariusza – zauważa Aleksandra Chrzanowska.
Dostrzega stałą, niepokojącą praktykę – uniemożliwianie pełnomocnikom cudzoziemców dostępu do akt (w celu złożenia odwołania), kwestionowanie ważności pełnomocnictw, insynuowanie, że cudzoziemcy pomocy aktywistów sobie nie życzą.
Nowością w tych zachowaniach pograniczników jest odmawianie odebrania pełnomocnictwa w miejscu ujawnienia. Nie chcą wziąć tego dokumentu nawet z rąk cudzoziemca. Robią wszystko, żeby pełnomocnictwo nie znalazło się w służbowym aucie. Każą dowozić je do placówki albo wysłać pocztą.
– Ani razu nie podano mi podstawy prawnej takiej odmowy, powoływano się tylko na zarządzenie komendanta – dodaje Chrzanowska.
SG: „Prawie wszystkie próby udaremnione”
Każdej zimy, trwający od lata 2021 roku kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej, zamiera. Hibernuje się. Gdy tylko puszczają mrozy, ludzie z najodleglejszych zakątków świata na nowo pojawiają się w podlaskich lasach.
I to niezależnie od tego, ile milionów jakiejkolwiek opcji politycznej rząd włożył w graniczną zaporę, a ile w antyuchodźczą propagandę.
Wznowienie ruchu na polsko-białoruskiej granicy – i to na dużym jej odcinku (już nie tylko w rejonie Puszczy Białowieskiej) – potwierdzają oficjalne statystyki Straży Granicznej.
Pogranicznicy podają, że 6 marca odnotowali prawie 40 prób nielegalnego przedostania się do Polski, 10 marca – 45, 11 marca – ponad 70, 12 marca – blisko 100, 13 marca – ponad 80.
„Wzrasta liczba prób nielegalnego przekraczania granicy polsko-białoruskiej, częściej notowane są agresywne zachowania migrantów. W lutym odnotowano ponad 540 prób nielegalnego przedostania się do Polski, w marcu już ponad 550. Dzięki zmodernizowanej barierze prawie wszystkie zostały udaremnione” – chwali się Straż Graniczna.
W innym komunikacie informuje, że w „walce z nielegalną migracją” pomaga strefa buforowa na granicy, której funkcjonowanie zostało 10 marca przedłużone o kolejne 90 dni.
Propagandę sukcesu odtrąbił także wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Duszczyk na posiedzeniu Senatu, na dzień przed głosowaniem w sprawie zmiany Ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej.

Podczas dyskusji w izbie wyższej 12 marca opowiadał o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej:
– Rzeczywiście, po okresie uspokojenia, wynikającym głównie z pogody, ale również tej „nominacji”, która miała miejsce na Białorusi jeśli chodzi o prezydenta Łukaszenkę – używam słowa „nominacja”, ponieważ nie przechodzi mi przez gardło słowo wybory – mamy do czynienia z sytuacją, w której zarówno skala osób, które znajdują się po stronie białoruskiej, jak również modus operandi, czyli sposób działania służb białoruskich i migrantów, którzy są po drugiej stronie, przypomina trochę to, co było w przeszłości.
– Od początku roku mieliśmy do czynienia z ponad tysiącem prób przekroczenia granicy. Większość z nich udaje się udaremnić z tego powodu, że wzmocniona zapora powoduje to, że Straż Graniczna zdąża zareagować w taki sposób, żeby nie dopuścić do nielegalnego przekroczenia granicy – powiedział wiceminister.
Dwie szlifierki kątowe i młotek
Jest sporo podobieństw do poprzednich lat, które zauważają także aktywiści, jak choćby to, że udane przekroczenia – a za tym prośby o pomoc humanitarną – pojawiają się falami. Może to być związane z grupowaniem ludzi przez białoruskie służby oraz współpracujących z nimi przemytników i przewodników po to, aby wypchnięta na granicę większa grupa w zamieszaniu zwiększyła szansę jej skutecznego przekroczenia.
Nieco zmieniła się logistyka trasy.
Minister Duszczyk, podkreślając, że jest to sztucznie wykreowany szlak migracyjny, zwracał uwagę, że jest on względnie bezpieczny (na pewno bezpieczniejszy od śródziemnomorskiego, ale i droższy), a także „najlepiej zorganizowany logistycznie”:
– Zaczyna się gdzieś w Jemenie czy w Erytrei, te osoby lecą samolotem do Moskwy z wizami rosyjskimi, studenckimi. Tam spędzają trochę czasu, następnie ponownie samolotem lecą do Mińska, autobusami są dostarczane do Grodna, a później przez straż graniczną [białoruską – red.] – na naszą granicę.
Według polskich służb, Białorusini ze względu na „uszczelnianie” zapory elektroniką, szukają nowych sposobów na jej szybkie sforsowanie.
Cały czas w użyciu są drabiny, dostarczane migrantom, ale też:
– Dwie szlifierki kątowe i młotek to jest dzisiaj nowe narzędzie, zastępujące lewarek, który pozwalał tę zaporę uszkodzić w około 20-25 sekund. Teraz trwa to co najmniej kilka minut, co pozwala zareagować Straży Granicznej – zdradził wiceminister Duszczyk w Senacie.
Rozwinął też temat perymetrii:
– Poprzedni koncept zapory pokazywał nam tylko i wyłącznie monitorowanie bezpośrednio na zaporę, czyli widzieliśmy ludzi, jak już przeszli. Nowy system kamer, który zamontowaliśmy, pozwala obserwować sytuację po stronie białoruskiej, ale też brzegi rzek.
Dziś rzeki są płytkie, nie ma rozlewisk i te osoby mogą bardzo łatwo przepłynąć je pontonami, dostarczanymi przez służby białoruskie.
Duszczyk mówił o przypadkach wzrostu agresji sfrustrowanych migrantów – o rzucaniu kamieniami w funkcjonariuszy SG i wojskowych. Policjantów w tej chwili na granicy nie ma, zostali wycofani.
Przedstawiciel resortu poinformował też, że Polska otrzymała z unijnej puli 220 mln zł na dalsze wzmocnienie zapory – na system monitorowania dronami, na kamery i detekcję.
– Odzyskujemy kontrolę coraz bardziej, ale musimy mieć kompleksowe rozwiązania – mówił Duszczyk, przekonując senatorów do poparcia rządowego projektu ustawy, niezgodnej z Konstytucją i z prawem międzynarodowym, łamiącej podstawowe prawa człowieka.
Udało mu się. Głosami 72 senatorek i senatorów, przy sprzeciwie 10 osób, 13 marca Senat RP poparł bez poprawek ustawę pozwalającą na czasowe zawieszenie przyjmowania wniosków o ochronę międzynarodową.
Nie ma już litości w Terespolu
Przy okazji dyskusji w Senacie, Maciej Duszczyk tak powiedział o migrantach przerzucanych z jednej strony granicy na drugą:
– Naszym celem jest też maksymalne zwiększenie kosztów tego procederu dla Białorusi. Żeby im się nie opłacał ten proceder. Żeby te osoby zostawały na terytorium Białorusi, żeby były wyzwaniem dla reżimu białoruskiego.
Tymczasem ludzie, którym nie uda się przekroczyć granicy z bezpiecznym unijnym krajem, owszem, stanowią jakąś niedogodność dla białoruskiej administracji, ale przede wszystkim sami ponoszą ogromne koszty osobiste. Ze strachu przed deportacją do kraju pochodzenia, gdzie niejednokrotnie grozi im niebezpieczeństwo, a nawet śmierć, ukrywają się w białoruskich miastach często bez jedzenia, dachu nad głową i opieki medycznej.
– Co chwila ktoś pisze, że jest głodny. Bilans ostatniego tygodnia to trzy kobiety, które poroniły. Kilka wypchniętych z przejścia granicznego osób poszło do lasu, ponieważ straciły nadzieję, że ich wnioski zostaną przyjęte w bezpieczny sposób. Z niektórymi z nich kontakt się urwał. Jedna dziewczyna została aresztowana pod granicą łotewską i znajduje się w jakimś zamkniętym budynku. Osiemnastolatkę aresztowali Białorusini i deportowali do kraju pochodzenia. Bardzo zagrożony prześladowaniami w kraju pochodzenia człowiek przebywa w areszcie deportacyjnym. Na deportację czeka też starsza pani po amputacji – wylicza Małgorzata Rycharska z organizacji Hope&Humanity Poland, pomagającej przede wszystkim migrantom wypychanym z Polski.
Ostatnio dziewczyny z Hope skupiają się na umożliwieniu uchodźcom składania wniosków o ochronę międzynarodową na jedynym otwartym przejściu granicznym z Białorusią – w Terespolu. Czyli tam, gdzie akurat prawo powinno działać. A jednak rzadko się udaje. Od tygodnia – praktycznie nikomu.
– Terespol był szansą na bezpieczne i ludzkie traktowanie, ale wygląda na to, że teraz Polacy nie będą mieć litości dla nikogo, nawet dla grup wrażliwych. W ostatnim tygodniu wypchnęli ofiary wojny, tortur, starszego mężczyznę z Somalii i kobietę w siódmym miesiącu ciąży. Prawo tam już nie działa – kwituje Małgorzata Rycharska.

– Ludzie są w pułapce i za wszelką cenę próbują się z niej wydostać. To okrutne, co mówi minister Duszczyk. Białoruś dobrze sobie radzi z wyłapywaniem ludzi i aresztowaniami na potęgę. Co chwilę słyszymy, że ktoś został deportowany albo wyrzucony pod granicę rosyjską, jeśli miał rosyjską wizę. Jeden chłopak błąkał się tam bez zasięgu w telefonie, przeszedł na stronę rosyjską, został aresztowany i osadzony w więzieniu w Pskowie, gdzie dostał „wybór”: albo udział w wojnie z Ukrainą, albo deportacja do Sudanu.
Taka jest skala rozpaczy i problemów – i nie jest ona wyzwaniem dla białoruskiego reżimu, tylko dla tych wypchniętych osób. To mrzonka, że będziemy jak leci wypychać z Polski starców, kobiety w ciąży i dzieci, a Białoruś się pod ich naporem ugnie.
„Olej może wjechać do Polski. Omar – nie”
A jak „sztuczny szlak migracyjny” wygląda z perspektywy mieszkańców polskiego pogranicza, którzy wychodzą z plecakami do lasu po to, aby koło ich domów nie umierali ludzie z głodu i wyziębienia?
W mediach społecznościowych lokalsi z Fundacji Bezkres parę dni temu opisali przebieg jednej z akcji pomocowych:
„Spotykamy Omara na rozlewisku nieopodal granicy. Brodził w wodzie po pas, trzęsie się z zimna. Chce wnioskować o ochronę międzynarodową w Polsce. Chciałby pojechać do Francji, tam mieszka jego mama, której nie widział od kilku lat. Ale jeśli złoży wniosek o ochronę w Polsce, przez jakiś czas nie będzie mógł wyjechać. Mama będzie musiała poczekać.
Nie wie, czy da radę sam wyjść z bagna. Był pushbackowany. Bardzo boi się straży granicznej i kolejnej wywózki. W końcu decyduje, że zostanie w Polsce.
Długopis nie chce pisać po wilgotnym papierze. Omar myśli o mamie, której nie zobaczy jeszcze przez długi czas. Podpisuje papiery, a po policzkach spływają mu łzy.
Wychodzimy z rozlewiska. Zadzwoniliśmy po straż graniczną i czekamy na jej przyjazd. Stoimy obok przejścia kolejowego. Biegną tutaj tory, którymi jeżdżą pociągi do Białorusi. Jest już ciemno. Jedyną wysepką światła jest stacyjka kontroli celnej. Nagle nocną ciszę przerywa sygnał z megafonów:
„Uwaga! Uwaga! Nadjeżdża pociąg z Białorusi!”.
Rozlega się alarm, migają światełka przy przejeździe.”
Z mroku wyłania się ogromny pociąg towarowy. Jedzie powoli. Lokomotywa ciągnie za sobą kilkadziesiąt wagonów wypełnionych różnymi dobrami ze wschodu. Te towary rozleją się po Europie. Trafią do naszych sklepów, koszyków i w końcu na nasze stoły.
Polskie media mówią o „wojnie hybrydowej”. Politycy grzmią o destabilizacji polskich granic za pomocą migracji. Dlatego straż graniczna wcześniej wywiozła za druty Omara i wielu innych. Dlatego na granicy wciąż cierpią ludzie.
Mimo to handlujemy z Białorusią. Widocznie się to opłaca. Olej może wjechać do Polski, Omar nie.
Niech się cieszy, że idzie tędy w listopadzie. W połowie lutego polski sejm przegłosuje ustawę, która zawiesza możliwość wnioskowania o azyl na granicy. Gdyby stało się to wcześniej, Omar patrzyłby na ten pociąg z Białorusi, zza muru.
Na szczęście teraz jesteśmy razem. Pijemy herbatę z termosu i patrzymy na znikające w ciemności wagony.
„UWAGA! UWAGA!” – krzyczy głos z megafonu stacji kontroli celnej. Tak, jakby chciał powiedzieć: „Prawa człowieka proszę zostawić w kraju pochodzenia!”
Aktywiści nie zawieszają praw człowieka na granicy
Frustrację Wawrzyńca Mąkini z POPH, związaną z tym, że nie udało się ostatnim razem dotrzeć do ludzi w skrajnie ciężkim, zagrażającym życiu położeniu, potęguje atmosfera zmieniającej się w kraju narracji wokół migracji i pomocy humanitarnej:
– Jest w tym aspekt iluzji życia w państwie prawa. Wiemy dokładnie, co zawiera w sobie ustawa, którą w ubiegłym tygodniu procedowano w Senacie, i wiemy, jakie będą konsekwencje wprowadzenia zawieszenia prawa do azylu. Tyle że to już w praktyce działa. Na granicy doświadczamy tego, że praworządności nie ma i że w ogóle się na nią nie zanosi. Strasznie to gorzkie – przyznaje.
Mimo podobnych emocji, aktywiści nie rezygnują z wyręczania państwa polskiego w zadaniu niesienia pomocy humanitarnej.
W niedzielę wieczorem na pierwszym po zimowej przerwie dyżurze przy granicy stawiła się ekipa Fundacji Ocalenie. W ich bazie brakuje jednego konkretnego udogodnienia, które pomogłoby efektywniej odzyskiwać ubrania osób w drodze – pralki z suszarką.
Fundacja Ocalenie prosi więc o pomoc w jej zdobyciu:
– Taki zestaw pomoże nam odzyskiwać ubrania osób w drodze, które najczęściej dostają od nas całkowicie nowy, suchy i czysty zestaw – od bielizny po kurtkę. Część ubrań, które mają na sobie, gdy spotykamy osoby w lesie, jest na tyle zniszczona i podarta, że nadaje się tylko do wyrzucenia, ale często sprzątając po interwencji znajdujemy ubrania, które mogłyby – po upraniu i wysuszeniu – posłużyć kolejnym ludziom w drodze.
W związku ze wzrostem potrzeb i okresem rozliczeniowym z fiskusem, kiedy można swoim procentem podatku wesprzeć wskazaną organizację pożytku publicznego, wszystkie działające na pograniczu prawnoczłowiecze grupy przypominają się w mediach społecznościowych.
– Ten rok będzie na pewno trudniejszy od poprzednich, także dlatego, że wsparcie instytucjonalne jest mniejsze niż w minionych latach – mówi wprost Wawrzyniec Mąkinia z POPH.
Po wygranych przez opozycję demokratyczną wyborach w 2023 roku i po zmianie narracji tejże, kiedy już doszła do władzy, zmniejszyła się liczba osób czynnie zaangażowanych w ruch humanitarny, mniej jest też dużych partnerów wspierających organizacje (mają okrojone budżety lub od granicy odciągnął ich region dotknięty powodzią).
– Apelujemy w mediach społecznościowych o wsparcie ludzi w drodze i organizacji ratowniczych w podstawowe artykuły żywnościowe, niezbędne do udzielania jakiejkolwiek pomocy. Jeśli prawo azylowe zostanie zawieszone, tylko to będziemy mogli dostarczyć, nie będziemy mogli dla nich zrobić nic więcej – dodaje Wawrzyniec.
Na swoim miejscu pozostaje też Grupa Granica:
– My nie zawieszamy praw człowieka na granicy. Niezależnie od populistycznych decyzji, niesiemy pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej. Będziemy tam – dopóki w lesie będą ludzie.