Państwo przeciwko aktywistom z granicy. Nasilają się represje
– Poczułem totalną niesprawiedliwość i niemoc wobec rażącego łamania prawa – mówi Bartek, który chciał zapobiec wywózce wycieńczonego Somalijczyka, a skończył na ławie oskarżonych. Jego proces nie jest niestety jedynym.
Ten artykuł jest dostępny również w formie podcastu na platformach Spotify i YouTube.
Jeśli ktoś myślał, że pohukująca przed wyborami 2023 roku o prawach człowieka i humanitaryzmie ekipa Tuska i Bodnara uchroni aktywistów z granicy polsko-białoruskiej przed pisowskimi represjami, srodze się zawiódł.
Swój finał w sądzie znalazł i właśnie dobiega końca proces Piątki z Hajnówki. Lada moment zarzuty mogą usłyszeć kolejne osoby pomagające, będące na celowniku śledczych z lubelskiego wydziału zamiejscowego departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Krajowej. To kwestia dni lub tygodni, kiedy do sądu może trafić akt oskarżenia przeciwko Ewie, wysyłającej paczki do ośrodków strzeżonych, a okrzykniętej przez poprzedni rząd szefową gangu, „trudniącą się przemytem nielegalnych migrantów z Białorusi do Europy”.
Lecz nie tylko „stare”, wszczęte jeszcze za PiS-u sprawy toczą się przeciwko aktywistom. Bartek na przykład dostał się w tryby służb jesienią ubiegłego roku, a 30 lipca ruszy jego proces przed Sądem Rejonowym w Białymstoku.
Życie na wolontariacie
Bartek opowiedział swoją historię Piotrowi Czabanowi, obszerny wywiad z nim jest do obejrzenia na kanale „Czaban robi raban”. Mężczyzna wiele lat życia poświęcił wolontariatowi: zakładał mazowieckie struktury KOD-u, działał w Akcji Demokracji, udzielał się w inicjatywach prozwierzęcych i klimatycznych, był społecznym instruktorem taoistycznego tai chi.
Od jesieni 2022 roku (w rok po wybuchu kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej) zaczął pełnić dyżury graniczne: wychodzi na akcje z plecakiem, by dostarczyć potrzebującym ludziom wodę, jedzenie, suche ubrania, opatrzyć ich i udzielić pomocy prawnej. Bartek na tę działalność humanitarną poświęca swój wolny od pracy czas – urlopy czy weekendy. Wraz z innymi wolontariuszami brał udział w kilkudziesięciu interwencjach – wyjazdach na wezwanie do ludzi w lesie, podczas których cudzoziemcy, którzy chcieli ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce (lub byli w bardzo złym stanie zdrowia) udzielali mu pełnomocnictw, on tłumaczył im procedury i stawał się gwarantem, że ich podstawowe prawa nie zostaną złamane, że będą mogli złożyć wnioski azylowe (było to jeszcze przed przyjęciem ustawy zawieszającej prawo do azylu).
Jako pełnomocnik miał prawo do wglądu w dokumentację, do informacji o miejscu przebywania, sytuacji i statusie swoich mocodawców, co – jak sam mówi – dawało im jakąś namiastkę bezpieczeństwa.
– Taka procedura się sprawdzała. Cudzoziemcy, których pełnomocnikiem byłem, w najgorszym wypadku trafiali do ośrodka zamkniętego, a wielu – do otwartych – przyznaje Bartek.
Do czasu. Końcówka października 2024 roku była pechowa.
Somalijczyk ledwo stał
Tego dnia wraz z dwiema wolontariuszkami Bartek wziął udział w dwóch interwencjach. Pierwsza z nich była bardzo trudna, bo lokalizacja znajdowała się na otwartej przestrzeni blisko granicznej zapory. Wezwanie pochodziło od grupki trzech mężczyzn: dwóch z Etiopii i jednego z Somalii. Potrzebowali suchych ubrań, jedzenia, leków i opatrzenia nóg.
Zwłaszcza Somalijczyk miał mocno poranione golenie – po tym, jak był bity i kopany przez białoruskie służby. Wszyscy trzej w wywiadzie telefonicznym potwierdzili wolę składania wniosków o ochronę międzynarodową, miało dojść do ich ujawnienia Straży Granicznej. Wolontariusze liczyli się z tym, że zostaną dostrzeżeni przez strażników od strony płotu, jednak zależało im na tym, aby wcześniej dotrzeć do ukrytych w kępie krzaków ludzi, tak, aby zdążyli oni podpisać dokumenty: pełnomocnictwa i wnioski azylowe. Chcieli też nagrać wideo, na którym cudzoziemcy proszą o ochronę, aby nie było żadnych wątpliwości. Ostatnie 100 metrów aktywiści przebyli więc biegiem.
Kiedy trzy pełnomocnictwa zostały wypisane na Bartka, można było zabrać wyziębionych chłopaków na otwartą przestrzeń, na słońce. Szli po szronie, poranek był mroźny. Pojąc cudzoziemców gorącą herbatą, przeprowadzali wywiad medyczny i przebierali ich sprawnie – każdy z ratowników miał wyznaczone role. Przesłali do bazy zdjęcia dokumentów i poprosili o powiadomienie SG. Gdy na miejscu pojawił się patrol, Bartek przedstawił się jako pełnomocnik cudzoziemców, przekazał wnioski o ochronę i poinformował strażników, że nagrywa całą sytuację dla celów dokumentacyjnych.
– Rejestrując wszystko mamy większe szanse, że osoba nie zostanie pushbackowana. Służby wiedzą, że patrzymy im na ręce – tłumaczy Bartek w rozmowie z Piotrem Czabanem. Podkreśla, że jak do tej pory wszystko przebiegało zgodnie z prawem i poprawnie. Nawet udało mu się wynegocjować ze strażnikami, aby nie skuwali cudzoziemców trytytkami, choć to powszechna praktyka. – Zobaczcie, w jakim są kiepskim stanie – przekonywał.
To była prawda. Somalijczykowi trzeba było pomóc wstać, chwiał się, ledwo stał na nogach. Był młodziutki, 20-letni. Student.
„Ale macie przeje…ne”
Aktywiści pojechali w ślad za autem straży do placówki w Michałowie. Przy bramie funkcjonariuszka – która, o dziwo, przedstawiła się – upewniła Bartka, że jego mocodawcy dopiero przyjechali, procedury jeszcze się nie zaczęły i że zawiadomi go telefonicznie.
Zadzwoniła niebawem, gdy byli w drodze do bazy, i przekazała, że Somalijczyk w brudnym, mokrym ubraniu zostawił dokument tożsamości. Brakowało też jednego z pełnomocnictw. Umówili się, że Bartek dowiezie te dokumenty następnego dnia rano (zdjęcie legitymacji, którą znalazł w spodniach, zgarniętych razem z innymi rzeczami migrantów, wysłał na podanego maila).
– Podejrzanie gładko wszystko idzie – westchnął Bartek do koleżanek. Ale przecież zdarzało się tak też wcześniej. – To, jakie są standardy współpracy z SG, zależy nawet nie od placówki, ale od konkretnego koordynatora zmiany i konkretnej osoby – podkreśla w rozmowie z Piotrem.
Następnego dnia stawił się w placówce SG w Michałowie, aby na zaproszenie funkcjonariuszki dostarczyć brakujące dokumenty i uczestniczyć jako pełnomocnik w procedurze składania wniosku przez Somalijczyka (zazwyczaj jego rola ogranicza się wtedy do bacznej obserwacji podsuwanych cudzoziemcowi do podpisania dokumentów i interweniowania, by nie podpisał niczego, czego nie rozumie i nie rozumie skutków prawnych, które ten podpis za sobą pociąga).
Jednak utknął w przedsionku. Kazano mu czekać – najpierw na zewnątrz, a gdy zaprotestował, że ziąb – na krzesełkach dla petentów.
Wyszedł do niego mężczyzna po cywilnemu, w pomarańczowej bluzie, i zaczęła się klasyczna przepychanka:
– Czy ma pan pełnomocnictwo? A co pan tu ma za dokument? – [w przezroczystej koszulce trzymał odnalezioną w ciuchach legitymację Somalijczyka]. – Popełnia pan przestępstwo, posługując się nie swoim dokumentem.
W końcu kazano mu złożyć dokumenty, które przywiózł, u dyżurnego. Nie otrzymał pokwitowania. Znów czekał około kwadransa, aż pojawił się ten sam mężczyzna w cywilnym ubraniu wraz z funkcjonariuszem w mundurze moro.
Poinformowali Bartka, że dwaj Etiopczycy pojechali już do Połowców. Trochę się uspokoił, bo z jego doświadczeń wynika, że w tamtejszym hubie na przejściu granicznym mają wprawę, podchodzą rzeczowo i większość cudzoziemców składających wnioski azylowe kierują do ośrodków otwartych.
– A co z moim mocodawcą z Somalii? – zapytał.
– Tej sprawy już nie ma. Już nie jest pan pełnomocnikiem. Cudzoziemiec odwołał chęć ubiegania się o ochronę – padło w odpowiedzi.
– W takim razie proszę o wgląd do dokumentów, które to potwierdzą lub o widzenie z moim mocodawcą.
– Proszę opuścić placówkę, w przeciwnym razie użyjemy środków przymusu bezpośredniego.
Bartosz usiadł na krzesełku i oświadczył, że nie ruszy się stąd, dopóki jego żądanie nie zostanie spełnione. Konflikt eskalował, więc włączył przycisk nagrywania w telefonie.
Pracownicy placówki SG w Michałowie złapali Bartka pod ręce i wyprowadzili na schody. Wleczony, miał przed oczami twarz 20-latka, wiezionego prawdopodobnie teraz za druty.
Było akurat świeżo po publikacji raportu o śmierciach na granicy, wszyscy mieli więc świadomość, ile osób od początku kryzysu przypłaciło go życiem, a ile wciąż jest zaginionych.
Bartek wiedział, że pushback wiąże się z bezpośrednim narażeniem nie tylko zdrowia, ale i życia, i wiedział, że po białoruskiej stronie dzieją się rzeczy najstraszniejsze: bicie, szczucie psami, gwałty. Przeleciało mu przez głowę, że chłopak, który mu zaufał, może tej wywózki nie przeżyć.
– Poczułem totalną niesprawiedliwość i niemoc wobec rażącego łamania prawa. Przecież znajdujemy się w kraju podobno demokratycznym, ten człowiek ma jakieś prawa. Ja jako jego pełnomocnik też je mam, a zabrania mi się dostępu do urzędu publicznego, wyrzuca się mnie siłą, odmawiając dostępu do dokumentów i mojego mocodawcy – Bartek tłumaczy swoje wzburzenie.
– Zawsze hołduję zasadzie, że jestem stanowczy, ale kulturalny i w miarę możliwości spokojny. Dysponuję podstawową wiedzą w zakresie przepisów i kompletem dokumentów. To daje mi pewne poczucie sprawczości i bezpieczeństwa. Tym razem poczułem, że to zniknęło, nikt tego tutaj nie szanuje. Puścił mi wentyl bezpieczeństwa, puściły emocje.
I rzucił dwukrotnie:
– Ale macie przejebane. Ale macie przejebane.
Po czym rozwinął bardziej parlamentarnymi słowami:
– Łamiecie prawo! Jestem pełnomocnikiem osoby z Somalii, która prawdopodobnie została bezprawnie spushbackowana. Sprawa zostanie zgłoszona do rzecznika praw obywatelskich i do innych organów, które zajmują się prawami człowieka. Musicie się liczyć z konsekwencjami.
Podwójnie sfrustrowany
Dzisiaj Bartosz przyznaje, że wszystko by powtórzył, oprócz wulgaryzmów.
– Nie było w tym żadnej groźby, bo czym ja mogłem im zagrozić: ja jeden, nieuzbrojony, przeciętnej budowy facet, wobec dwóch funkcjonariuszy, którzy mają za sobą jeszcze kilkudziesięciu uzbrojonych kolegów, na ich zamkniętym terenie. Wszelkie formy przemocy są mi totalnie obce, dlatego tym bardziej źle zniosłem, że taka przemoc jest stosowana wobec mnie.
Po powrocie do bazy napisał skargę do rzecznika praw obywatelskich. W nocy uczestniczył w kolejnej interwencji i następnego dnia w placówce SG w Narewce jako pełnomocnik brał udział w składaniu dwóch wniosków azylowych. Wtedy poproszono go do innego pomieszczenia, gdzie jacyś ludzie z zatroskanymi minami, przedstawiający się jako śledczy, próbowali wyciągnąć z niego przebieg wczorajszego zdarzenia. Odmawiał, nie chcąc rozmawiać bez prawnika.
– Odegrali przede mną teatr, że są bardzo zaniepokojeni, że jest im wręcz wstyd, że są od tego, żeby eliminować takie zdarzenia w służbach. Zaprosili mnie z pełnomocnikiem na następny dzień – „wystawimy panu wezwanie w charakterze świadka, to tylko tak się nazywa, bo musi być sformalizowane”. Na wezwaniu był jakiś paragraf, jedna ze śledczych powiedziała, że dotyczy niedopełnienia lub przekroczenia obowiązków służbowych przez funkcjonariusza państwowego – opowiada Bartek.
„A czy mógłby pan nam chociaż króciutko, swoimi słowami opowiedzieć to zajście, żebyśmy się mogli przygotować?” – śledczy nie poddawali się.
– Byli wyszkoleni, zagrali na mojej czułej nucie, czyli poczuciu sprawiedliwości. W końcu popełniłem błąd i dałem się podprowadzić. Gdy opowiadałem, wzdychali: „Ojej, naprawdę? Tak nam przykro, no tak nie może być!”. Chyba chodzili na zajęcia aktorskie – zżyma się Bartek.
Jednak mimo wielu nalegań, stanowczo odmówił przekazania nagranego przez siebie filmu i wtedy przedstawienie się skończyło. Usłyszał poważne: „Informuję pana o decyzji zatrzymania pańskiego telefonu jako dowodu w sprawie”.
Następnego dnia, gdy przyjechał z pełnomocniczką na przesłuchanie, dowiedzieli się, że odbędzie się ono w innym terminie. I ma w nim uczestniczyć w „nowej roli procesowej”. Dostał wezwanie na przesłuchanie w charakterze podejrzanego i został oskarżony o wywieranie wpływu na działania funkcjonariuszy Straży Granicznej. Z paragrafu, który stanowi, że groźbą karalną próbował zmusić funkcjonariuszy państwowych do odstąpienia lub wykonania konkretnej czynności służbowej – w tym przypadku, do przyjęcia wniosku azylowego. Jest to zagrożone sankcją do trzech lat pozbawienia wolności.
Jego proces zacznie się 30 lipca przed Sądem Rejonowym w Białymstoku. Bartek ma wsparcie Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i kolektywu Szpila.
– Pushbacki są nielegalne i sprzeczne z prawem krajowym i międzynarodowym. Wolontariusze, tacy jak Bartosz, są często jedynymi gwarantami przestrzegania praw osób migrujących – podkreśla HFPCz.
Po powrocie z Podlasia do Warszawy, Bartek wielokrotnie pisał do komendanta SG w Michałowie, pytając o losy Somalijczyka. Odpowiedzi nigdy nie dostał. Dopiero z kopii korespondencji, dołączonej do odpowiedzi RPO na skargę, dowiedział się, że SG wydała postanowienie o wydaleniu Somalijczyka z terytorium RP, a decyzja ta została wykonana najpewniej już w momencie, gdy on walczył o przestrzeganie prawa w placówce.
Pytany przez Piotra o koszty emocjonalne i ewentualny paraliż – czy nie zraził się do pomocy humanitarnej, Bartosz odpowiedział, że nie, bo:
– Po pierwsze, osoby wciąż potrzebują pomocy. A po drugie, mam bardzo dużą potrzebę, aby nagłośnić to, co się stało – nie w swojej sprawie, tylko w sprawie przestrzegania prawa. Zależy mi na tym, żeby pokazać, jak w naszym kraju łamane są elementarne prawa człowieka. Cholera jasna, czy po to przez osiem lat rządów PiS-u jako aktywista różnych organizacji społecznych zabiegałem o zmianę tej władzy na demokratyczną i o powrót praworządności, żeby doświadczać takich rzeczy? Jestem tym podwójnie sfrustrowany.
Karuzela jesieni 2023 roku
Ewa pracuje jako kasjerka, mieszka z rodziną na Śląsku. Wyróżnia ją ogromna wrażliwość na ludzką krzywdę. Gdy rozpoczął się kryzys humanitarny, a do polskich i litewskich ośrodków dla cudzoziemców zaczęło trafiać coraz więcej ludzi, włączyła się w spontaniczny ruch społeczny zbierania funduszy, szykowania paczek i wysyłania do obozów.
W paczki ładuje się wszystko, co najpotrzebniejsze: ubrania, bieliznę, artykuły spożywcze, kosmetyki, telefony. Zgromadzone dobra dla nieszczęśników pozamykanych w ośrodkach o więziennym reżimie często zalegały u Ewy w domu. I te paczki, i worki przyszło przegrzebywać funkcjonariuszom policji, SG i CBŚ, gdy 7 września 2023 roku przyszli z nakazem rewizji i zatrzymania.
Byli grzeczni – Ewa złego słowa nie da o nich powiedzieć. Wyprowadzając ją, nie skuli kajdankami. Zresztą Ewa nawet o kilku tygodniach aresztu opowiada dość pogodnie: pozbawiona kontaktu ze światem, namawiała współosadzone dziewczyny do gry w państwa-miasta i czytała wszystko, co jej wpadło w ręce.
To jednak była trauma – i gdy jakiś czynnik uruchamia wspomnienia, Ewa długo nie może się uspokoić.
Wychodzi z aresztu, wciąż pod presją
Z aresztu tymczasowego wyszła 26 września, po posiedzeniu Sądu Okręgowego w Siedlcach, który rozpatrywał sprawę aresztową. Tego dnia pod budynkiem pojawili się wspierający ją ludzie: aktywiści wszelkich organizacji humanitarnych działających na granicy, społecznicy, dziennikarze. Przywieźli transparenty i plansze z napisami: „Jestem z Ewą”, „Murem za Ewą” i „Osiem lat”.
Tyle bowiem grozi jej za domniemane kierowanie grupą przestępczą przemycającą ludzi, co zarzuca jej prokuratura, a ówczesny wiceminister MSWiA Maciej Wąsik właściwie to przesądził, nie czekając na wyrok i publikując na platformie X:
„Dwóch posłów PO Olichwer i Aniśko poręczyło w sądzie za kobietę, która trudniła się przemytem nielegalnych migrantów z BL do Europy. Kobieta kierowała grupą i żądała nawet 5000 euro za przewiezienie migranta do Niemiec. Mimo poręczenia sąd orzekł areszt dla przemytniczki”.
Co ciekawe, Wąsik po czterech miesiącach sam wylądował w areszcie. Tym samym, zwanym Kamczatką. Na Grochowie.
A wśród poręczeń od osób nie tylko ze świata polityki, ale też kultury czy nauki, wstawiających się za Ewą, które trafiły na biurko rozpatrującego sprawę aresztu sędziego Pawła Mądrego, było też poręczenie od… Adama Bodnara, dzisiejszego ministra sprawiedliwości.
Taka karuzela.
Nie ma umorzenia, jest nowa narracja
Wracając do Ewy, pisowskie – wówczas rządowe – media nie zostawiły na niej suchej nitki. Okrzyknęły ją szefową przemytniczego gangu. Prokuratura Rejonowa w Garwolinie, która wnioskowała o areszt tymczasowy na dwa miesiące, postawiła jej zarzut kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, która miała organizować migrantom nieuregulowane przekraczanie granicy z Unią Europejską.
Ewę wzięli pod skrzydła: kolektyw Szpila i Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Prawnicy nie mogli jednak skutecznie odpierać zarzutów, nie ujawniając materiałów ze śledztwa.
Szpila podkreślała wówczas, że nie angażuje się w pomoc działającym odpłatnie przemytnikom i w oświadczeniu pt. „Pamiętajmy, że zarzuty to nie rzeczywistość” zwracała uwagę:
„Kontrolę nad komunikatami mają wyłącznie prokuratura i służby, a obrona hamowana jest przez art. 241 kodeksu karnego – ujawnienie materiałów ze śledztwa przed tym, jak sprawa trafi do sądu, jest przestępstwem. Dlatego łatwo jest prokuraturze kreować wrażenie, że zatrzymali groźną głowę gangu, a nie osobę udzielającą pomocy z pobudek humanitarnych”.
Najpierw Sąd Rejonowy w Garwolinie postanowił o tymczasowym aresztowaniu Ewy na dwa miesiące, ale zaznaczył, że w przypadku złożenia poręczenia majątkowego kobieta będzie mogła wyjść na wolność. Wyłącznie z powodu sprzeciwu prokuratora musiała zostać w areszcie.
Sędzia podkreślał w uzasadnieniu, że zebrany materiał dowodowy w przeważającej mierze składa się z wyjaśnień jednej osoby (choć uprawdopodabnia popełnienie zarzucanego czynu) oraz że nie istnieje żadna obawa matactwa.
Przez prawie dwa lata nie działo się w tej sprawie wiele – oprócz upokarzającej i dezorganizującej życie konieczności cotygodniowego meldowania się przez Ewę na komisariacie policji – ale śledztwo nie zostało umorzone. Teraz przyspieszyło. Prokuratura jest już na ostatnim etapie. Właśnie wezwała strony do siebie na ostateczne zapoznanie się z aktami. To kwestia dni, może tygodni, kiedy może wysłać do sądu akt oskarżenia.
Ewa czuje rozczarowanie:
– Miałam nadzieję, że wraz ze zmianą władzy zmieni się też narracja i podejście do wielu spraw, również migracji. Że już nie trzeba będzie być aktywistą, bo państwo przejmie nasze role: zarówno tych, którzy ratują życie przy granicy, jak i takich jak my, pomagających ludziom w obozach, w soc-ach. Miałam też nadzieję, że państwo zacznie wprowadzać w normalne życie tych cudzoziemców, którzy w Polsce pozostaną, by mogli pracować, płacić podatki i przyczyniać się do rozwoju nas wszystkich.
A nie zmieniło się nic, wręcz jest jeszcze gorzej – gorzko ocenia Ewa. I dodaje, że śledząc tę pisowską i „romansującą z Konfederacją” narrację obecnej władzy, nie wie już nawet, czego spodziewać się po procesie:
– Czy nie zechcą zrobić z nas kozłów ofiarnych?
Przecieki z lubelskiego śledztwa
Można też spodziewać się zarzutów wobec kolejnych osób w głośnym ostatnio śledztwie lubelskiego wydziału zamiejscowego departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Krajowej. Niewiele o nim wiadomo, poza tym, że jest postępowaniem wielowątkowym, rozbudowanym.
Prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z działu prasowego Prokuratury Krajowej potwierdziła kilka tygodni temu, że dotyczy ono „uczestniczenia oraz kierowania działalnością na terenie Polski i poza jej granicami zorganizowanej międzynarodowej grupy przestępczej, zajmującej się organizowaniem nielegalnego przekraczania granicy polsko-białoruskiej obywatelom państw z Bliskiego Wschodu i Afryki”.
Zostało ono wszczęte „w związku z ujawnionymi we wrześniu 2021 roku przypadkami nielegalnego przekraczania granicy Polski przez obywateli Syrii, którzy opisali proceder związany z organizowaniem przez jordańskie biura podróży tzw. wycieczek turystycznych na Białoruś, których jedynym celem było nielegalne przedostanie się poprzez terytorium Polski do krajów Europy Zachodniej, w tym głównie Niemiec”.
Część informacji z tego śledztwa została udostępniona Prokuraturze Rejonowej w Hajnówce (a potem także prawicowym mediom), która oskarża słynną Piątkę z Hajnówki – aktywistów ratujących na pograniczu ludzkie życie. Zarzuty, za które zasiedli na ławie oskarżonych, obejmują pomoc 9-osobowej kurdyjskiej rodzinie z dziećmi – przewiezienie jej z granicy w bezpieczniejsze miejsce, udzielenie schronienia, pożywienia.
Hajnowska prokuratura podczas ostatniej rozprawy złożyła przed sądem wniosek o zmianę kwalifikacji prawnej (na „organizację nielegalnego przekraczania granicy polsko-białoruskiej”) i opisu czynu. Chce rozszerzenia materiału dowodowego – dołączenia do akt sprawy wyników analizy telefonu.
Według śledczych należy on do jednej z oskarżonych, Kamili, został znaleziony pod wycieraczką zatrzymanego auta i zawiera szereg obciążających dowodów, takich jak kontakty do przemytników (wcześniej za to skazanych), czy wiadomości tekstowe, które – jak informuje prokurator Łukasz Janyst, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Białymstoku – „świadczą o jej udziale w organizowaniu nielegalnego przekraczania granicy (…), dotyczą ustalania najlepszych tras do Europy Zachodniej dla migrantów, ustalania wysokości opłat za nielegalne przekroczenie granicy, instruowania migrantów oraz manipulacji faktami dot. ich sytuacji, tworzenia tzw. obiektów tymczasowych, skąd następnie migranci mają być transportowani do Europy Zachodniej”.
To mają być właśnie te „pikantne szczegóły”, które zapowiadała oskarżająca Piątkę z Hajnówki prokurator Magdalena Rutyna. Tyle tylko, że nie wiadomo, czy sąd w ogóle dopuści te dowody, bo nie dotyczą konkretnej sytuacji, ani czasu, ani grupy będącej osią procesu.
Wracając do śledztwa lubelskiego pionu PZ PK, wiadomo, że w jego ramach zarzuty ogłoszono małżeństwu W. Ci działacze społeczni na początku kryzysu humanitarnego, jesienią 2021 roku, zostali zatrzymani za wywożenie spod granicy dwóch migrantów w kiepskim stanie i usłyszeli zarzut pomocnictwa w nielegalnym przekraczaniu granicy, za co grozi im aż do 8 lat więzienia.
27 października 2021 roku ich auto zatrzymał policyjny patrol. Przewozili dwóch Irakijczyków: 18-letniego przerażonego, płaczącego chłopaka i jego wujka. Obaj byli wycieńczeni, mówili, że w lesie spędzili 40 dni. Społecznicy nie mieli wątpliwości, że pomoc tym ludziom, zabranie ich w bezpieczne miejsce, było ich powinnością i obowiązkiem.
Policjanci skuli ich kajdankami i zadzwonili po patrol Straży Granicznej, który przyjechał po migrantów. Kobieta uklękła przed funkcjonariuszami, chcąc ocalić Irakijczyków przed wywózką. Nic to nie dało. Cudzoziemcy zostali wywiezieni do lasu, a w aucie Polaków został ich plecak z lekarstwami.
Noc małżeństwo spędziło w komisariacie w Hajnówce. Ona została podana rewizji osobistej. Przeszukiwano ją dokładnie, rozebrano do naga. Tak, jak przedstawiła to Agnieszka Holland w filmie „Zielona granica”, w scenie rewizji bohaterki granej przez Maję Ostaszewską.
Społeczników zaskoczyło, jak ciasno spięto im ręce kajdankami i jak długo trwało przesłuchanie – do pięciu godzin. Po ich wypuszczeniu doszło do serii kolejnych przesłuchań, postawienia zarzutów i zmiany kwalifikacji prawnej czynu na ostrzejszą.
Sprawa najpewniej była pod specjalnym nadzorem politycznej „góry”, bo z prokuratury rejonowej trafiła do okręgowej, potem krajowej, a w końcu przeniesiono ją do lubelskiego wydziału zamiejscowego do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Krajowej, gdzie utknęła na lata.
Teraz prokuratura daje sygnały, że coś w niej drgnęło, że można spodziewać się zakończenia śledztwa i zarzutów dla innych osób. Zapytałam drogą mailową Prokuraturę Krajową o to, na jakim etapie jest to śledztwo, i czekam na odpowiedź.
Prokuratura zrównuje ratowników z przemytnikami
Najwcześniej jednak zapadną wyroki w procesie Piątki z Hajnówki. Odbyły się już trzy rozprawy, budzące ogromne zainteresowanie mediów i przede wszystkim osób wspierających. Za każdym razem przyjeżdżały pod sąd – najpierw w Hajnówce, a potem w Białymstoku, dokąd został przeniesiony proces ze względu na większa salę. Gdy oskarżeni wchodzili po sądowych schodach, towarzyszyło im gromkie, skandowane hasło: „Nigdy, przenigdy nie będziesz szła sama”.
Mimo że organizacje broniące praw człowieka od początku domagają się cofnięcia aktu oskarżenia, prokuratura brnie w zrównywanie oskarżonych z przemytnikami. Prokurator Magdalena Rutyna zarzuciła im działanie „wspólnie i w porozumieniu, w celu osiągnięcia korzyści osobistej” dla obcokrajowców – obywateli Egiptu i Iraku, którzy „uprzednio przekroczyli granicę z Republiki Białorusi do Rzeczpospolitej wbrew przepisom”. Mieli oni ułatwić tym osobom pobyt na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej wbrew przepisom w ten sposób, że przyjechali po nie samochodami w rejon granicy państwowej i przewieźli je w głąb kraju.
Dodatkowo inna korzyść osobista dla Egipcjanina i obywateli Iraku miałaby polegać na tym, że oskarżona Ewa Moroz-Keczyńska „dostarczała im pożywienie oraz ubranie podczas ich pobytu w lesie, instruowała imigrantów na okoliczność zatrzymania przez polskie organy ścigania, a nadto udzieliła schronienia i odpoczynku w domu na nieustalonej posesji”.
Groziła za to kara pozbawienia wolności do lat pięciu.
Podczas ostatniej rozprawy, 14 maja, prokuratura złożyła wniosek o zmianę opisu i kwalifikacji prawnej czynu. Chce, by oskarżeni odpowiadali za organizację nielegalnego przekraczania granicy.
Termin kolejnej, prawdopodobnie już ostatniej, rozprawy został pierwotnie wyznaczony na 25 czerwca, jednak Szpila poinformowała, że rozprawa ta została odroczona. Na razie nie jest znana kolejna data.
Amnesty International Polska komentuje:
Zamiast domagać się umorzenia sprawy, prokuratura złożyła wniosek o zmianę opisu i kwalifikacji prawnej czynu. Chce, by sąd sądził osoby aktywistyczne niosące pomoc humanitarną za organizację nielegalnego przekraczania granicy dla dziewięcioosobowej rodziny irackich Kurdów i obywatela Egiptu. Grozi za to aż do 8 lat pozbawienia wolności!
Nasza presja jest teraz jeszcze bardziej potrzebna!
Zamanifestować sprzeciw i podpisać petycję można tutaj – kliknij.
Uff, ciężko się to czyta. Zebrane wszystkie razem sprawy. Dziękuję
Los etablecimientos dde juego son lugaes enn los que llas
personas pueden disfrutar de una amplia gama de juegos de azar.
Entre los más populares see enccuentran las tragamonedas,
la ruleta, el póker y el blackjack. Muchos jugadores llos visitan buscando entretenimiento, mientras que otros lo hacen con la esperanza de obtener
ganancias.
Actualmente, los casinos en línea también hann ganado mucha atención, permiiendo a los usuarios juga sin salir de
casa. Estos ofrecen bonificaciones atractivas y opciones de juego variadas.
Es importante recordar que el juego debe serr responsable y realizarse con moderación.
Los casinos, tanto físicos como digitales,
son una opción más en eel mundo del ocio, y su éxito radica en la
emoción del azar. https://fr-be.trustpilot.com/review/casino-36win.be
Los casinos son lugares donde los usuarios pueden participar en una variedad
de juegos de azar. Entrte los más populares se encuentran lass tragamonedas, la ruleta, el póker y el blackjack.
Muchos jugadorss llos visian en busca de diversión, mientras que otros lo hacen esperando ganar
dinero.
Actualmente, los casinos en línea también han ganado mucha atención, permitiendo a los usuarios jugar desde la comodidad de su hogar.
Estos ofrecen bonificaciones atractivas y una experiencia interactiva.
Es importante recordar que el juego debe ser responsable
y practicarse de forma controlada.
Los casinos, tanto físicos como digitales, forman parte del entretenimiento moderno, y su éxito radica en la emoción del azar. https://fr-https://www.trustpilot.com/review/emprendeisrael.cl