Nie karać za dobro! Proces za niesienie pomocy na granicy [RELACJA]
🟥 Myśmy nic złego nie zrobili. Myśmy po prostu pomagali – wyjaśniają oskarżeni w procesie, który zaczął się przed sądem w Hajnówce. Prokurator zarzuca im m.in. „dostarczanie imigrantom pożywienia oraz ubrań podczas ich pobytu w lesie”.
„Nie karać za dobro”, „Pomaganie nie jest nielegalne”, „Murem za piątką z Hajnówki” – plansze i banery z takimi hasłami trzymali uczestnicy demonstracji wsparcia we wtorek (28 stycznia) przed budynkiem Sądu Rejonowego w Hajnówce.
– Żaden człowiek nie jest nielegalny! Nigdy, przenigdy nie będziesz szła sama! – skandowali zebrani.
Solidarność
Była wśród nich Maria Książak, psycholożka, działaczka społeczna, szefowa fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna, która także przeszła przez piekło bezpodstawnego oskarżenia, ale sąd uniewinnił ją od wszelkich zarzutów.
– Jestem tutaj, żeby pokazać moją solidarność, bo uważam, że to jest bardzo ważne, żeby pomagać dalej i pozostawać ludzkim wobec tego, co dzieje się dzisiaj w Polsce – mówiła.
– Chcemy pokazać, że nie zgadzamy się na represje, nękanie i procesy w sprawie niesienia pomocy humanitarnej na granicy – mocno akcentowali przez megafon przemawiający pod sądem, zanim zaczęła się rozprawa.
Dziennikarka specjalizująca się w zagadnieniach dotyczących Europy Wschodniej, mieszkanka pogranicza Paulina Siegień dodawała: – To nie jest tylko proces tych pięciu osób. To jest proces, gdzie na ławie oskarżonych zasiada całe społeczeństwo obywatelskie tego kraju. To jest proces wymierzony w podstawowe wartości obywatelskie, ogólnoludzkie, humanitarne. To jest proces, który zagraża w ogóle działalności humanitarnej i charytatywnej. Który sprawia, że każdy potencjalnie może usiąść na ławie oskarżonych w każdej chwili, kiedy będzie to wygodne dla organów państwa. Państwa, które przez wiele lat mówiło nam o wartościach europejskich, o prawach człowieka, o konieczności budowania społeczeństwa obywatelskiego i zaufania społecznego. I całe to zaufanie społeczne właśnie dzisiaj zawiodło, w momencie kiedy prokuratura skierowała kuriozalny akt oskarżenia.
– Wygramy! – jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy uśmiechała się Janina Ochojska, była europosłanka, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, która także przyjechała wesprzeć oskarżoną piątkę. Dziennikarzom opowiadała o innym rażącym złamaniu prawa: tego samego dnia w Terespolu straż graniczna wypchnęła siłowo kolejne osoby proszące o ochronę międzynarodową – dwie z Erytrei i dwie z Etiopii. – Te siłowe wypchnięcia ostatnio dzieją się na legalnym przejściu – podkreślała Ochojska. Nawiązywała do często używanego argumentu: „to dlaczego oni nie pójdą na przejście?”. – Jeśli przychodzą na legalne przejście, to z niego też są wypychani. A minister Duszczyk nie chce o tym słyszeć.
Czworo oskarżonych (jedna osoba nie stawiła się na rozprawę), wchodząc do sądu pokazywało dłońmi znaki serca, dziękując zebranym za słowa otuchy i naprawdę gorący aplauz.
A zjechało ze wsparciem tyle osób, że do sali rozpraw mogły wejść tylko najbliższe. Nawet nie wszyscy przedstawiciele mediów się zmieścili – trzeba było losować ekipy.
Korzyści osobiste
Prokurator wniosła o wyłączenie jawności rozprawy i w części jej wniosek został uwzględniony. Dziennikarze mogli jeszcze wysłuchać głosów oskarżonych w formie przysługującej im swobodnej wypowiedzi.
Prokurator Magdalena Rutyna opanowanym głosem odczytała akt oskarżenia. Dotyczy on wydarzeń z 22 marca 2022 roku z okolicy Puszczy Białowieskiej. Prokuratura części oskarżonych zarzuca działanie „wspólnie wspólnie i w porozumieniu, w celu osiągnięcia korzyści osobistej” dla obcokrajowców – obywateli Egiptu i Iraku, którzy „uprzednio przekroczyli granicę z Republiki Białorusi do Rzeczpospolitej wbrew przepisom”. Mieli oni ułatwić tym osobom pobyt na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej wbrew przepisom w ten sposób, że przyjechali po nie samochodami w rejon granicy państwowej i przewieźli je w głąb kraju. Dodatkowo inna korzyść osobista dla Egipcjanina i 9 obywateli Iraku [rodziny z dziećmi – red.] miałaby polegać na tym, że oskarżona osoba „dostarczała im pożywienie oraz ubranie podczas ich pobytu w lesie, instruowała imigrantów na okoliczność zatrzymania przez polskie organy ścigania, a nadto udzieliła schronienia i odpoczynku w domu na nieustalonej posesji”.
Grozi im kara pozbawienia wolności do lat pięciu.
Żaden z czworga obecnych na rozprawie nie przyznał się do winy.
Oto, co mówili:
Pomagaliśmy, pomagamy i pomagać będziemy
Mariusz Chyżyński: – Mieszkam w Szkocji. Pracuję od niedawna jako listonosz i jest to kolejna uczciwa, społecznie przydatna praca, jaką wykonuję. W przeszłości pracowałem jako asystent osób z niepełnosprawnościami a także jako opiekun i wychowawca w szkole i domu dla dzieci. Od lat jestem zaangażowany w wolontariat zarówno w Szkocji, jak i poza jej granicami. Pomagam zarówno ludziom, jak i zwierzętom. Jako wolontariusz pracowałem w dużych obozach dla uchodźców w Grecji, gotowałem i wydawałem jedzenie potrzebującym w Sarajewie. Po inwazji Rosji na Ukrainę pomogłem w ewakuacji dziesiątek osób na zachód Ukrainy i do Polski. Pomagam również jako kierowca szkockim, polskim i ukraińskim fundacjom zajmującym się bezdomnymi zwierzętami. Ostatni raz dwa dni temu.
W Wielkiej Brytanii można oddać nerkę niespokrewnionej osobie. W roku 2017 tak zrobiłem, oddałem prawą nerkę obcej osobie. Pomaganie i uważność na potrzeby innych osób jest integralną częścią mojej tożsamości.
Marzec 2022 był wyjątkowo trudny dla osób przekraczających granicę polsko-białoruską. Reżim białoruski opróżnił duży magazyn w Bruzgach, gdzie zimę spędziło wiele osób w najgorszej kondycji zdrowotnej i małych dzieci. Osoby te znalazły się w lesie po obydwu stronach granicy. Warunki pogodowe w lesie w marcu bywają bardzo trudne. Rodzina z dziećmi którym udzieliłem podstawowej pomocy zwyczajnie jej potrzebowała.
Uważam, że podzielenie się tym, co się ma, z bliźnim w potrzebie, nie jest przestępstwem. Jest czynem słusznym moralnie. Nie potrafiłbym sobie spojrzeć w oczy w lustrze, gdybym miał obok takiej osoby przejść obojętnie. Nie uważam również, że jako obywatel mam obowiązek delegować na służby państwowe zajmowanie się pomocą osobom, które spotykam osobiście.
Moja motywacja nie była polityczna. Nie kierowałem się też chęcią szukania poklasku czy innych korzyści dla siebie. Dlatego uważam, że jestem niewinny.
Joanna Humka: – Chciałabym wyrazić swoją frustrację i zniesmaczenie związane z tym, że muszę tu być i składać wyjaśnienie w związku z tym, że podjęłam działania w celu ratowania zdrowia i życia drugiego człowieka.
Od początku kryzysu osoby zgłaszały przemoc stosowaną przez służby SG i żołnierzy. Dla mnie wyrzucanie osób z terytorium Polski do Białorusi jest jak udział w usiłowaniu zabójstwa w białych rękawiczkach. Jestem osobą, która uważa, że godność człowieka, prawo do życia, zdrowia, wody, posiłku, a nawet do decydowania o własnej ścieżce życia nie powinny zależeć od miejsca urodzenia ani posiadania odpowiedniego paszportu czy karty stałego pobytu. Godność człowieka, która jest źródłem praw człowieka, nie jest uzależniona od tego, czy ktoś jest obywatelem Polski. W Konstytucji znajduje się również zapis o zakazie tortur, a moim zdaniem tego, co się działo na Podlasiu nie można inaczej nazwać. Mimo to, to my jako osoby pomagające siedzimy na ławie oskarżonych. Nie uważam, aby moje zachowanie wypełniało znamiona przestępstwa.
Kamila Mikołajek: – Nie rozumiem, dlaczego postawiono mi zarzuty za pomoc osobom w lesie. Uważam, że postąpiłam tak, jak każda osoba na moim miejscu powinna postąpić. Zgodnie z prawem mogły mi również zostać postawione zarzuty za nieudzielenie pomocy. Więc czy następnym razem, widząc wypadek czy osobę w potrzebie, powinnam najpierw sprawdzać paszport i dowód, by upewnić się, że pomagam odpowiedniej osobie, która na to zasługuje, bo ma ma uregulowany status prawny? A chciałabym przypomnieć, że w szkole uczą nas o tym, jaką mamy tradycję gościnności i pomagania. W tym duchu zostałam wychowana – dzielić się i troszczyć o innych, nie być obojętna.
Pracuję w organizacjach społecznych od lat – pomagałam społeczności romskiej, uchodźcom z Ukrainy, a teraz pracuję z młodzieżą. Czy za to też powinnam zostać ukarana, bo osoby, którym pomagam, czerpią z tego korzyści?
Co do sytuacji z Ukrainy, byłam tam wolontariuszką, i pomagałam dokładnie tak samo jak pomagałam na Podlasiu.
Czuję się zażenowana tym, że państwo wkłada swoją siłę i nasze podatki na taki proces zamiast, zająć się rzeczywistą pomocą np. inwestycjami w służbę zdrowia. Wierzę, że ta sprawa ma tło polityczne, jest na rękę każdej władzy. Ale ja jestem tutaj, by przypomnieć, że pomoc drugiemu człowiekowi jest naszą powinnością. Nie można bać się drugiego człowieka w potrzebie i nie można za to być karanym. Nie żałuję tego, co zrobiłam, i jestem dumna z siebie i osób, które tutaj siedzą. Pomagałam, pomagam i pomagać będę.
Historia bieżeństwa w krwiobiegu
Ewa Moroz-Keczyńska: – Zawsze starałam się żyć przyzwoicie i zgodnie z prawem. Teraz stoję przed sądem oskarżona o to, że pomagałam drugiemu człowiekowi.
Ja sama jestem zwykłym człowiekiem. Urodziłam się w Hajnówce. Z tych stron wyrastam, czuję z nimi silny związek. Krajobraz, przyroda, kultura, język i religia wschodniego Podlasia to moje korzenie. Nasza historia i przywiązanie do miejsca w dużym stopniu mnie ukształtowały mnie i wielu innych tutejszych ludzi. Myślę, że ten aspekt jest bardzo istotny dla zrozumienia całej sprawy. Nasi przodkowie też byli uchodźcami. Moi pradziadowie byli jednymi z dwóch milionów osób, które w 1915 roku uciekły w głąb Rosji gnani strachem przed armią niemiecką. Tak zwane bieżeństwo było tragicznym exodusem, którego co trzeci nie przeżył. Ci, którzy przetrwali mieli szczęście, które nie było abstrakcją. Stali za nim konkretni ludzie, którzy ich karmili, poili, zapraszali na noc, oferowali im pracę. Gdyby nie te proste gesty moim przodkom nie udałoby się przetrwać tej tułaczki i potem wrócić do domu, a ja nigdy bym się nie urodziła, podobnie zresztą jak mnóstwo innych ludzi tutaj na Podlasiu – tutaj wielu z nas dzieli tę historię. Na tych opowieściach nas wychowano. Życzono nam, żebyśmy nie musieli uciekać, czuć głodu. Tłumaczono, jak strasznie jest wszystko tracić i jak niezbędna jest pomoc dla tych, którzy są w trudnej sytuacji. Zresztą nie był to jedyny moment w najnowszej historii naszego regionu, kiedy przetrwanie zależało od solidarności zwykłych ludzi i wzajemnej pomocy.
Niosę w sobie tę świadomość jako rodzaj zobowiązania. To jest moja historia, mojej rodziny.
Mój ojciec był lekarzem, z domu wyniosłam imperatyw, że jak drugi człowiek potrzebuje pomocy to mu się pomaga. Nauczono mnie też, że chrześcijański altruizm jest czymś szlachetnym, że jako ludzie mamy do tej szlachetności dążyć. Po prostu – mamy być dobrzy, a dobro to na ogół dość zwyczajna rzecz, która nie wymaga wielkich wyjaśnień. Każdy z nas doskonale wie, czym jest głód, pragnienie, zmęczenie, chłód, choroba, zagrożenie, strach. Nasze tradycje mogą się różnić, ale wszystkich nas jako ludzi łączy to, że boimy się cierpienia, nie chcemy cierpieć. Nie ma więc znaczenia, czy wyznajemy tę samą religię, czy mówimy tym samym językiem, czy mamy włosy rude a może ciemną skórę. Na koniec jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli jesteś obojętny wobec czyjejś krzywdy, stajesz się za nią w jakimś sensie współodpowiedzialny. Tak mnie wychowano, tak właśnie czuję i tego też uczyłam swoje dzieci.
Jesienią 2021 roku w Puszczy Białowieskiej my, mieszkańcy, zaczęliśmy spotykać uchodźców z Syrii, Jemenu, Iranu, Iraku, z krajów Afryki. Szliśmy do lasu, który kochamy, który do tej pory był naszym miejscem pracy albo odpoczynku i relaksu, i spotykaliśmy ludzi, którzy wielokrotnie nie mogli sami utrzymać się na nogach. Było to zderzenie światów na wielu poziomach. Miejsce, które dla nas było synonimem harmonii i spokoju, dla kogoś stało się miejscem, w którym powoli dogorywał w ukryciu. A my tuż obok tego lasu mieliśmy swoje bezpieczne, ciepłe domy.
Trudno mi oddać słowami, co przeżywaliśmy. Bardzo trudno jest normalnie żyć, gdy wiesz, że nieopodal twojego domu umiera człowiek. Do tego nasz przygraniczny fragment kraju odizolowano w strefie, do której nie mieli dostępu ani przedstawiciele mediów, organizacji pozarządowych, ani lekarze, ani nawet część polityków – czyli ci, którzy mogliby wesprzeć mieszkańców moralnie albo praktycznie. Na granicę nie wysłano profesjonalnej pomocy humanitarnej, tylko tysiące żołnierzy. Ale na co dzień, w trudnej sytuacji, nie żyje się lepiej, kiedy na ulicach, w sklepach widzi się mundurowych z bronią, kiedy jest się każdego dnia zatrzymywanym do kontroli auta – w drodze z pracy, do pracy, do przedszkola, ze szkoły, kiedy małe dzieci pytają cię, do kogo ci panowie będą strzelać. Nas, mieszkańców, nikt nie wsparł w sposób inny niż militarny. Przy czym zamaskowane twarze mundurowych, ich podejrzliwość wobec zwykłych mieszkańców, szczegółowe pytania odnośnie celu i czasu podróży do sąsiednich wsi, w których mieszkają nasi przyjaciele czy najbliższa rodzina, pogłębiały nasze uczucie izolacji. To było bardzo trudne. Nikt nie chciał z nami rozmawiać, nikt nas nie słuchał. W naszym odczuciu, ludzie w drodze i mieszkańcy pogranicza przestali być istotni. Pamiętajmy, że mówię o jesieni roku 2021 i o początku 2022, kiedy wciąż obowiązywała strefa i jej ograniczenia.
Proszę też zrozumieć, że zupełnie inaczej postrzega się problemy z dystansu, z wygodnego mieszkania w Poznaniu, Warszawie czy jakiegokolwiek innego oddalonego miejsca. Zupełnie inaczej niż z okna domu, który stoi blisko granicy. Tam problem nie patrzył na ciebie zagłodzonymi oczami, nie uciekał przerażony na wasz widok nie chował się w krzakach, nie spał na mrozie w mokrym ubraniu ukryty w kępie drzew. Tam nikt nie sprawdzał ci plecaka przy wjeździe do innej części miasta ani nie postanowił, że dana dzielnica stała się dostępna tylko dla zameldowanych w niej osób. Nieoznakowane auta nie zatrzymywały cię w bocznych drogach po zmroku. Proszę spróbować wczuć się w sytuację mieszkańców pogranicza – sytuację, w której idąc na spacer do lasu spotykają Państwo człowieka, w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, który pada przed wami na kolana i błaga o wodę, albo jest małżeństwo okręcone workami foliowymi, żeby po wielu dniach w mokrym lesie było im mniej zimno, albo matka z córką, która ma problemy żołądkowe i potrzebuje czystej pary spodni, a tych akurat oczywiście przy sobie nie macie, bo to tylko wasz sobotni spacer. Wszyscy byli już pushbackowani, czyli wyrzucani przez granicę – co najmniej kilka razy. Młody mężczyzna być może jest akurat w wieku Państwa syna, w wieku mojego starszego syna. Małżeństwo nasuwa skojarzenia z innymi parami z sąsiedztwa, a chore dziecko w ramionach matki… Cóż, jak inna matka może nie współczuć?
Dla nas, lokalnych mieszkańców, kryzys humanitarny nie był tylko obrazkiem z jakiejś odległej krainy. Widzieliśmy to, czego nie widziały i nie pokazały media, bo ich tam nie było. Jako zwykli mieszkańcy Podlasia nie byliśmy gotowi na taką traumę. Nikt o tym głośno nie mówił, nie uważał się za bohatera, raczej przeklinał konieczność, która do tej sytuacji doprowadziła.
Cel pomocy można nazwać górnolotnie uratowaniem komuś życia. W praktyce chodziło o coś bardzo zwyczajnego: termos z zupą, butelkę czystej wody, bochenek chleba i konserwę, suche skarpety czy bluzę… Trywialność tego gestu powodowała, że ani ja ani wielu innych pomagających mieszkańców nie pomyślałoby nawet, że możemy być za to ukaranym.
Pomoc humanitarna, której udzielaliśmy z założenia jest zamierzona, by ratować ludzkie życie. Uznaje je za wartość bezwzględną, niezależnie od tego, kim jest człowiek w potrzebie. W tamtym czasie trudno by mi było uwierzyć, że poszanowanie praw człowieka może być postrzegane jako łamanie prawa, bo jeśli uratowanie komuś życia jest przestępstwem, jak nazwalibyśmy czyn, którym bezpośrednio przyczyniamy się do czyjejś śmierci?
Tymi samymi wartościami kierowały się i kierują wszystkie znane mi osoby, które pomagały i pomagają. Również te osoby, które tu przed wysokim sądem zabierały głos. Od początku kryzysu minęło już dużo czasu i zaszły pewne zmiany. Proszę jednak pamiętać, że w marcu 2022 odpowiedzialność za życie i zdrowie wielu obcych nam ludzi i ich dzieci, za to, żeby uniknęli głodu i wyziębienia, spoczywała tylko na naszych, mieszkańców barkach. I wolontariuszy. Jako mieszkańcy musieliśmy mierzyć się z tą traumatyczną sytuacją na co dzień. I mierzymy się do dziś.
Od wielu lat działam na rzecz lokalnej społeczności, wspierając różne grupy wiekowe i społeczne, organizując zajęcia edukacyjne i wydarzenia kulturalne. Nie umiałabym przekazywać szlachetnych wartości innym, sama się ich wypierając w momencie, kiedy były najbardziej potrzebne. Przykro mi, że zostałam oskarżona o udzielenie komuś korzyści osobistej, kiedy korzyścią osobistą było podanie komuś jedzenia, wody, ubrań. Teraz, kiedy stoję tu przed wysokim sądem, chcę podkreślić, że moim staraniem było i jest żyć tak, żebym nie musiała się wstydzić tego, że jestem człowiekiem. Żyć nieegoistycznie i odważnie, bo pewne wartości wymagają odwagi i poświęcenia. Żyję zgodnie z wartościami, które przekazała mi moja rodzina. Mój śp. ojciec, lekarz, zawsze kierował się w życiu zasadą: po pierwsze nie szkodzić.
Wychodząc z tej postawy chcę tworzyć taki świat, w którym byłoby miejsce dla każdego, również tego nieuprzywilejowanego, zwykłego człowieka. Niezależnie od jego wyznania, koloru skóry.
Tego pragnę dla swoich i dla wszystkich dzieci.
– Myśmy nic złego nie zrobili. Myśmy po prostu pomagali – dodała Ewa Moroz-Keczyńska po wyjściu z budynku sądu, dziękując zebranym za otuchę, przekazywana oklaskami i skandowanymi hasłami: – Pomaganie jest legalne!
Kolejna rozprawa została wyznaczona na połowę maja.
Pomoc prawną oskarżonym zapewnia Szpila wraz z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, obrońcą oskarżonej piątki jest mec. Radosław Baszuk. Do postępowania w charakterze przedstawicieli społecznych dołączyły: Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, Wolne Sądy i Naczelna Rada Adwokacka.
Tekst powstał na podstawie relacji z rozprawy, która ukazała się pt. „Proces sprawiedliwych” na kanale „Czaban robi raban” oraz relacji Kolektywu Szpila, który udziela oskarżonym wsparcia prawnego.