Mija rok od śmierci Solafy na pograniczu białorusko-polskim
Napisałam ten tekst pół roku temu, ale nie mogłam go opublikować, bo nie dało się go czytać.
Wcześniej nie mogłam go przez pół roku napisać, bo nie dało się go myśleć.
Mija rok. Mija rok, Dziewczyno.
Nie musiałaś tam umierać
– Przypomnij mi, co wtedy zrobiłyśmy? – pytam Zosię.
Pytam, bo nie jestem pewna. Mam błogosławioną pamięć, która z czasem zaciera się i miesza. A to było już pół roku temu, tysiące wiadomości temu, setki próśb o pomoc temu, kilkunastu zmarłych temu.
Zosia ma inaczej. Jest jak słoń, pamięta wszystko w fotograficznych szczegółach: imiona, daty, działania, słowa.
Odpowiada klarownie: dostałyśmy informacje od Mateusza, który miał kontakt z grupą Izzo Suareza, próbującą jej pomóc. Prosili polskich strażników granicznych – tamci odmówili. Potem jeszcze Syryjczycy, którzy też u niej byli. Ale traciłyśmy kontakt. Miałyśmy pin, ale niedokładny. Ludzie, którzy na naszą prośbę jej szukali, nie mogli jej znaleźć, a kontakt z grupami zupełnie się urwał. Szukali dalej, ale kiedy w końcu ją znaleźli, była już w takim stanie, że gdy zabrano ją do szpitala, zmarła.
– Pamiętam, gdzie byłam – kontynuuje – jechałam autobusem, był taki piękny zachód słońca, a ja oglądałam te zdjęcia. Myślałyśmy, że ona już nie żyje. A potem był jeszcze film, na którym się jednak ruszyła. Pamiętasz? – pyta.
Pamiętam. To zdjęcie i film pamiętam boleśnie.
Czuję ulgę. Przynajmniej trochę. Albo staram się sobie wytłumaczyć, że teraz powinnam czuć ulgę, bo zrobiłyśmy wszystko, co byłyśmy w stanie. Że w sytuacji, w której najczęściej nie da się zrobić nic, przynajmniej ktoś jej tam szukał. I nawet znalazł. Tylko, niestety, było już za późno.
W tamtym czasie zmarło w pasie kilka osób, jedna po drugiej. Dziewczyna z Somalii, którą wywieźli wymiotującą krwią. Zmarła w mieszkaniu w Mińsku. Syryjczyk. I jeszcze ktoś… Moja pamięć zaciera także ludzi. Z tym jest najciężej. Bo ich pamiętać trzeba.
Pisałyśmy o nich też do organizacji po tamtej stronie. Organizacji takich jak białoruski UNHCR, które nic nie mogą i zwykle nawet nie reagują. To taki rzut rozpaczy, o którym wiadomo, że jest bez sensu, że nie może dać żadnego rezultatu. Ale w sytuacji krytycznej robi się i to. Żeby zrobić wszystko.
W wywiadzie nakręconym przez Piotrka mówię do Izzo, że wiedziałyśmy o dziewczynie, ale że nie miałyśmy pina.
No, to było inaczej.
Po publikacji obejrzałam wywiad tylko do tego momentu, do 30 minuty. Dalej nie mogłam aż do teraz. Historia Izzo jest zdumiewająca, straszna i piękna, i on niesamowicie o niej opowiada. Obejrzyjcie – to, co przeżył. To jak sceny z filmu! Mnie jednak zakotwiczyło na niej, na Solafie.
Miała 28 lat. Była syryjską Kurdyjką, wykształconą, kochaną przez swoją rodzinę, z planami na życie.
Grupa zostawiła ją samą. Leżała przez sześć dni w pasie między polskim a białoruskim płotem. Polacy o niej wiedzieli. Zmarła w białoruskim szpitalu. Została pochowana w Syrii.
Cały czas dostajemy prośby z pasa.
Od ludzi bez wody, bez jedzenia, od rodzin z dziećmi, samotnych kobiet, nastolatków bez opieki, ludzi z chorobami serca, po amputacjach, cukrzyków. Ludzi proszących chociaż o kromkę chleba, trochę wody.
Dostajemy zdjęcia siniaków po biciu pałkami, wybitych zębów, śladów po psich zębach, po strzałach gumowymi pociskami, ran po concertinie, połamanych nóg.
Codziennie przychodzą wiadomości w stylu: „Czy nic się nie da zrobić? Czy nikt się nie zlituje? Czy mamy tu umrzeć?”
„Nie wiem, mój przyjacielu” – myślę.
Tylu już było przed Tobą.
Możemy się tylko starać.
Czasem, bardzo rzadko, kogoś wpuszczą.
Ale nikt nie wie, czy to wyjdzie.
I czy masz tam umrzeć, nie wiem.
Minęło ponad pół roku. Pierwszy raz mogłam płakać po Solafie teraz.
Tak jak płakałam po Mahlet, Mohamedzie, Amjadzie. Po tych, którzy jeszcze żyli, gdy próbowaliśmy. A potem już było za późno.
Chociaż to przecież o mnie.
O moim poczuciu winy. Tak, irracjonalnym, i co z tego?
I o tym, jak z tym żyć.
I o tym, jak to jest leżeć w lesie i umierać, gdy ludzie o tobie wiedzą.
I o tym, że to wszystko bez znaczenia.
Dla niej, dla niego, dla niej.
Ich już tu nie ma.
I jeszcze o tym, że wszystko się w kółko powtarza, prośby i odpowiedzi, rozmowy i tłumaczenia, że więcej nie jesteśmy w stanie, i nagłe biegi o życie, mimo wszystko, wbrew logice, i to uczucie mdłości, i kto będzie szybszy.
I że za pół roku będę płakać po kimś innym. Chyba że mechanizm obronny pamięci rozmaże to wszystko na mgłę.
Lub zetnie łzy na kamień.