Subskrybuj

„Ahmed był pierwszy”. Piotr Czaban rozmawia ze świadkiem śmierci pierwszej ofiary kryzysu humanitarnego

10 minutes
505

🟥 „Baliśmy się wszystkiego” – w rozmowie z dziennikarzem Piotrem Czabanem przyznaje Kurd, który przekraczał granicę razem z Ahmedem – pierwszą ofiarą śmiertelną kryzysu na pograniczu polsko-białoruskim. To wyznanie pokazuje, jak zaszczuwa się ludzi w przedsionku cywilizowanej Europy. Niestety, uchodźca nie oszczędził nam też szeregu innych bolesnych prawd o tym, jak się sprawy z prawami człowieka mają.

Wywiad, jaki teraz, w Zaduszki (2 listopada 2025 roku), publikuje na swoim portalu Piotr Czaban, dotyczy wydarzeń odległych, sprzed czterech lat, jednak wciąż aktualnych – bo kryzys na granicy polsko-białoruskiej trwa, wciąż umierają na niej ludzie bądź giną bez wieści. Wydaje się, że wielu z nas temat spowszedniał. Media nigdy nie zajmowały się nim z przesadną gorliwością, a teraz zamilkły w samozadowoleniu, ograniczając się do kopiowania komunikatów Straży Granicznej.

W przestrzeni publicznej i w internecie szaleje ksenofobia i rasizm, na który dali przyzwolenie politycy także partii obecnie rządzącej – dokładnie tak, jakby powiedzieli: „już można”, a polskie demony podniosły łeb.

W takiej rzeczywistości słowa irackiego uchodźcy Muntadhera, rozmowę z którym nagrał Piotr Czaban, brzmią jak swoiste memento. Przypominają o wszystkim, co wydarzyło się i wciąż wydarza na pograniczu, a co powinno być powodem do wstydu i rachunku sumienia.

Pushbacki zabijają

19 września 2021 roku Straż Graniczna zatwittowała:
„Dzisiaj w rejonie przygranicznym z Białorusią znaleziono zwłoki trzech osób.”

Nieznany migrant umarł na polu w powiecie sokólskim. Inny zmarły został odnaleziony w lesie pod wsią Zubry w gminie Gródek. Z kolei w okolicy Frącek służby trafiły na grupę wycieńczonych, wyziębionych Irakijczyków. Jeden z mężczyzn był martwy – jak później się okazało, był to 29-letni Ahmed Hamid, iracki Kurd. Dwóch jego towarzyszy w złym stanie zabrano do szpitali w Suwałkach i Augustowie.

Wrzesień był wyjątkowo zimny – nocami temperatura spadała do zera, w dzień oscylowała wokół 6–8 stopni. Do tego lał deszcz.

– Byliśmy w lesie we trzech: ja, mój młodszy brat i Ahmed. Było bardzo ciężko – zaczyna swą opowieść 27-letni Muntadher, Kurd z Iraku.

Piotr Czaban skontaktował się z nim po kilku miesiącach od tych wydarzeń, gdy mężczyzna przebywał w ośrodku strzeżonym w Wędrzynie (nieistniejącym już, w którym panowały warunki gorsze niż więzienne) i był w procedurze uchodźczej. Rok później, dzięki pomocy działaczki społecznej Joanny Liddane, nagrał z nim rozmowę.

Muntadher mieszkał już w Wielkiej Brytanii, dokąd wyjechał mimo tego, że w Polsce otrzymał ochronę międzynarodową. Dostał się tam, płynąc osiem godzin w malutkiej, przepełnionej łodzi. Uważa, że warto było podjąć to ryzyko:

– W Polsce nie mogłem zostać ze względu na to, co nas tam spotkało. Nie ma tam praw człowieka dla uchodźców takich jak ja, nie wiem dlaczego. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak wyjechać. Ale nie mogliśmy wyjechać do Niemiec ze względu na prawo dublińskie, które nakazuje przebywanie w pierwszym kraju, w którym otrzymało się azyl. W Wielkiej Brytanii ono nie obowiązuje. Po tym wszystkim, tutaj czuję się o wiele lepiej, jestem traktowany jak człowiek.

W wywiadzie streszcza swoją drogę do wolności. Ahmeda poznał w samolocie z Iraku – mieli podobne plany na podróż, trzymali się razem, zostali przyjaciółmi. W Mińsku spędzili trzy dni, po czym prawdopodobnie 10 września wyruszyli taksówką na granicę.

Po raz pierwszy próbowali przekroczyć ją razem z rodziną z trójką dzieci. Nie udawało się – wracali, potem próbowali znowu, od strony Grodna. Byli tak zrezygnowani i zmęczeni, że prosili Białorusinów, żeby przepuścili ich z powrotem do Mińska. Nic z tego.

„Idź do Polski, nie wracaj. Próbuj w innym miejscu” – słyszeli tylko.

Polscy strażnicy nie przepuszczali. Nie robiło na nich wrażenia tłumaczenie, że w grupie są dzieci, nie reagowali na prośby o pomoc. „Nie mój problem, tylko twój” – powtarzali.

Kiedy wreszcie mniejszej grupce udało się przekroczyć granicę i nikt ich nie zauważył, sytuacja stała się krytyczna: byli bez jedzenia, wody, z dostępem tylko do brudnej deszczówki. Osiem dni wytrwali tak w deszczu w lesie. Unikali ludzi – widzieli ich z oddali, ale nie podchodzili i nie rozmawiali, obawiając się, że zadzwonią po strażników.

Po 5–6 dniach Ahmed zaczął wyglądać na chorego. Ostatniego dnia poprosił, żeby zatrzymali się w marszu. Chciał spać.

– Kiedy się obudziłem, myślę, że była godzina 10. Próbowałem obudzić Ahmeda, nie odpowiadał. On umarł. Byłem tak zmęczony, że nie wierzyłem, co się stało. Zaraz przyjechali strażnicy, karetka, zabrali nas do szpitala. W drodze spałem, nie bardzo wiem, co się wokół mnie działo – wspomina Muntadher.

Piotr zaznacza, że do tej śmierci doszło pół kilometra od zabudowań. I pyta:

– Dlaczego nie poprosiliście o pomoc?

– Baliśmy się wszystkiego – odpowiada Kurd. – Dla nas nie było pomocy, nie było żadnego rozwiązania. Gdy prosiliśmy o nią kogokolwiek, zabierali nas znów na granicę i musieliśmy próbować od początku. Gdybym mógł pójść do szpitala, zrobiłbym to, ale gdybym poprosił policjanta czy strażnika granicznego o pomoc, powiedzieliby, że kłamię i zabrali na granicę. Znów usłyszałbym: „To nie jest twoje miejsce, wracaj do swojego kraju”. Nawet gdy leżałem w szpitalu, strażnik powiedział mi: „Jak poczujesz się lepiej, odwiozę cię znów na granicę”.

Muntadher - towarzysz zmarłego Ahmeda (fot. Piotr Czaban)
ChatGPT powiedział:

Gdy śni się Polska

Muntadher opowiada nie tylko o pogardzie i znieczulicy, ale także o łamaniu prawa w placówkach. W Białymstoku – prawdopodobnie w tutejszym ośrodku strzeżonym, dokąd zostali przewiezieni ze szpitali – usłyszał, że jeśli nie chce trafić do więzienia, musi odręcznie, w języku arabskim, napisać oświadczenie, że nie zgadza się na kontakt ani przekazywanie o nim żadnych informacji organizacjom humanitarnym, mediom i parlamentarzystom.

Był zdziwiony, wiedział, że nie mieści się to w żadnej legalnej procedurze, ale mimo to napisał. Nie miał wyjścia.

Trafił najpierw do Krosna Odrzańskiego, a potem do owianego złą sławą ośrodka strzeżonego w Wędrzynie, gdzie spędził pół roku.

– To było piekło – nie ukrywa. – Wszystko było zabronione, nie można jeść, nie można spać, nie ma dostępu do lekarza, do leków. To nie jest miejsce nawet dla zwierząt. Nie mam słów, by je opisać.

W Wielkiej Brytanii skorzystał z pomocy psychologicznej. Nie może spać, każdej nocy śni mu się Polska: obóz, granica, śmierć przyjaciela.

– Wszystkie moje sny to Polska – mówi uchodźca. Przypomina sobie też: – Przepraszam, nie wiem, co znaczy to słowo, pierwsze, co usłyszałem od strażnika w Polsce: „Kurwa mać, wracaj do swojego kraju”. Myślę, że to było przekleństwo.

Borys, pies-uchodźca

Jaśniejszym punktem tego wstrząsającego wywiadu jest opowieść Muntadhera o służbowym owczarku białoruskiego pogranicznika, który nie tylko nie zrobił krzywdy uchodźcom, ale i dołączył do nich, ogrzewał swoim ciałem, przeszedł na polską stronę.

 

Muntadher i pies białoruskich pograniczników (fot. Muntadhar)

Nieprawdopodobne? Niesamowite, ale takie historie naprawdę wydarzały się na pograniczu przed postawieniem zapory.

Podobną, o młodym wyżle Tobim, usłyszałam od mieszkańców Białowieży. Pies był zaczipowany, można było odtworzyć jego losy (poza tajemnicą przekroczenia granicy), ale jego poprzedni opiekun z Białorusi nie był zainteresowany jego odzyskaniem.

Nikt nie poniósł konsekwencji

Piotr Czaban w kilku źródłach – w tym policyjnych – potwierdził opowieść o białoruskim psie-uchodźcy, któremu w Polsce nadano imię Borys.

– Wiem, że jest prawdziwa. Zlokalizowałem tego psa i dzięki wolontariuszkom TOZ-u z Suwałk mam nagranie tego owczarka już z Polski, ze schroniska. Właściciel placówki w rozmowie ze mną potwierdził, że to jest ten pies. Ode mnie dowiedział się, że owczarek Borys nie jest już objęty nadzorem prokuratorskim i może zostać wydany ze schroniska. Bardzo mi zależało, żeby trafił do domu, w którym udzielano pomocy uchodźcom. Połączyłem moich przyjaciół z właścicielem schroniska. Obiecał, że odda im Borysa. Miałem po niego jechać osobiście. Jednak w ostatniej chwili Borys został przekazany rodzinie zaprzyjaźnionej z właścicielem schroniska. Chciałem nagrać wideo o tym psie, nie zdobyłem jednak adresu, pod którym przebywał. Może kiedyś uda się więcej o tym opowiedzieć – relacjonuje dziennikarz. – Dodam jeszcze, że po raz pierwszy o owczarku, który zaprzyjaźnił się z członkami grupy, w której był Ahmed, dowiedziałem się od siostry zmarłego. Kobieta była w bezpośrednim kontakcie z bratem, gdy ten jeszcze żył i relacjonował jej swą podróż. To również ona jako pierwsza wysłała mi zdjęcie, na którym przemoknięty Muntadher przytula się w lesie do Borysa.

Mariusz Kamiński, ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji, podczas jednej z szeregu oburzających konferencji prasowych, które zaserwował rodakom, tak plótł o okolicznościach śmierci Ahmeda:
„Ten, który zmarł, zaczął zachowywać się w sposób dziwny, bardzo niepokojący, do tego stopnia niepokojący, że wykonano telefon do Iraku do kogoś z jego rodziny z pytaniem, czy ta osoba zażywa narkotyki. Ktoś z rodziny miał powiedzieć, że nie.”

Kamiński sugerował, że śmierć mogła nastąpić wskutek zażycia narkotyków przekazanych przez białoruskie służby. Rządowe centrum wysyłało osobom znajdującym się w pobliżu granicy komunikat sms-owy, by nie przyjmować od Białorusinów żadnych tabletek.

Jednak o wynikach sekcji zwłok nie poinformowano już szczegółowo. Okazało się, że przyczyną śmierci nie były żadne tajemnicze tabletki, tylko hipotermia – skrajne wychłodzenie organizmu.

Rodzina bardzo długo nie znała wyników pracy prokuratury, nie wiedziała, gdzie znajduje się ciało Ahmeda. Wreszcie wróciło ono do ojczyzny, a transport opłacił polski anonimowy darczyńca.

– Sprawę okoliczności śmierci Ahmeda zgłosiłem do prokuratury. Była jedną z wielu, które przyczyniły się do powstania zespołu śledczego ds. łamania prawa na pograniczu przez funkcjonariuszy. Nic mi nie wiadomo, by komukolwiek w tej sprawie postawiono zarzuty – kwituje Piotr Czaban.

Ahmed był pierwszą ofiarą kryzysu człowieczeństwa na granicy. Po nim były kolejne. Według raportów We Are Monitoring, życie po obu stronach granicy z Białorusią straciło już ponad sto osób.

Doceń pracę autorki artykułu i postaw jej wirtualną kawę. Kliknij w baner i poznaj szczegóły.