Pushbacki zabijają
19 września 2021 roku Straż Graniczna zatwittowała:
„Dzisiaj w rejonie przygranicznym z Białorusią znaleziono zwłoki trzech osób.”
Nieznany migrant umarł na polu w powiecie sokólskim. Inny zmarły został odnaleziony w lesie pod wsią Zubry w gminie Gródek. Z kolei w okolicy Frącek służby trafiły na grupę wycieńczonych, wyziębionych Irakijczyków. Jeden z mężczyzn był martwy – jak później się okazało, był to 29-letni Ahmed Hamid, iracki Kurd. Dwóch jego towarzyszy w złym stanie zabrano do szpitali w Suwałkach i Augustowie.
Wrzesień był wyjątkowo zimny – nocami temperatura spadała do zera, w dzień oscylowała wokół 6–8 stopni. Do tego lał deszcz.
– Byliśmy w lesie we trzech: ja, mój młodszy brat i Ahmed. Było bardzo ciężko – zaczyna swą opowieść 27-letni Muntadher, Kurd z Iraku.
Piotr Czaban skontaktował się z nim po kilku miesiącach od tych wydarzeń, gdy mężczyzna przebywał w ośrodku strzeżonym w Wędrzynie (nieistniejącym już, w którym panowały warunki gorsze niż więzienne) i był w procedurze uchodźczej. Rok później, dzięki pomocy działaczki społecznej Joanny Liddane, nagrał z nim rozmowę.
Muntadher mieszkał już w Wielkiej Brytanii, dokąd wyjechał mimo tego, że w Polsce otrzymał ochronę międzynarodową. Dostał się tam, płynąc osiem godzin w malutkiej, przepełnionej łodzi. Uważa, że warto było podjąć to ryzyko:
– W Polsce nie mogłem zostać ze względu na to, co nas tam spotkało. Nie ma tam praw człowieka dla uchodźców takich jak ja, nie wiem dlaczego. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak wyjechać. Ale nie mogliśmy wyjechać do Niemiec ze względu na prawo dublińskie, które nakazuje przebywanie w pierwszym kraju, w którym otrzymało się azyl. W Wielkiej Brytanii ono nie obowiązuje. Po tym wszystkim, tutaj czuję się o wiele lepiej, jestem traktowany jak człowiek.
W wywiadzie streszcza swoją drogę do wolności. Ahmeda poznał w samolocie z Iraku – mieli podobne plany na podróż, trzymali się razem, zostali przyjaciółmi. W Mińsku spędzili trzy dni, po czym prawdopodobnie 10 września wyruszyli taksówką na granicę.
Po raz pierwszy próbowali przekroczyć ją razem z rodziną z trójką dzieci. Nie udawało się – wracali, potem próbowali znowu, od strony Grodna. Byli tak zrezygnowani i zmęczeni, że prosili Białorusinów, żeby przepuścili ich z powrotem do Mińska. Nic z tego.
„Idź do Polski, nie wracaj. Próbuj w innym miejscu” – słyszeli tylko.
Polscy strażnicy nie przepuszczali. Nie robiło na nich wrażenia tłumaczenie, że w grupie są dzieci, nie reagowali na prośby o pomoc. „Nie mój problem, tylko twój” – powtarzali.
Kiedy wreszcie mniejszej grupce udało się przekroczyć granicę i nikt ich nie zauważył, sytuacja stała się krytyczna: byli bez jedzenia, wody, z dostępem tylko do brudnej deszczówki. Osiem dni wytrwali tak w deszczu w lesie. Unikali ludzi – widzieli ich z oddali, ale nie podchodzili i nie rozmawiali, obawiając się, że zadzwonią po strażników.
Po 5–6 dniach Ahmed zaczął wyglądać na chorego. Ostatniego dnia poprosił, żeby zatrzymali się w marszu. Chciał spać.
– Kiedy się obudziłem, myślę, że była godzina 10. Próbowałem obudzić Ahmeda, nie odpowiadał. On umarł. Byłem tak zmęczony, że nie wierzyłem, co się stało. Zaraz przyjechali strażnicy, karetka, zabrali nas do szpitala. W drodze spałem, nie bardzo wiem, co się wokół mnie działo – wspomina Muntadher.
Piotr zaznacza, że do tej śmierci doszło pół kilometra od zabudowań. I pyta:
– Dlaczego nie poprosiliście o pomoc?
– Baliśmy się wszystkiego – odpowiada Kurd. – Dla nas nie było pomocy, nie było żadnego rozwiązania. Gdy prosiliśmy o nią kogokolwiek, zabierali nas znów na granicę i musieliśmy próbować od początku. Gdybym mógł pójść do szpitala, zrobiłbym to, ale gdybym poprosił policjanta czy strażnika granicznego o pomoc, powiedzieliby, że kłamię i zabrali na granicę. Znów usłyszałbym: „To nie jest twoje miejsce, wracaj do swojego kraju”. Nawet gdy leżałem w szpitalu, strażnik powiedział mi: „Jak poczujesz się lepiej, odwiozę cię znów na granicę”.

