„To była ich ostatnia szansa” / Rodzina z Afganistanu jest już w Polsce
Stoję pod bramą ośrodka otwartego.
Nie mogę wejść do środka, bo w amoku pamiętania o każdym szczególe nie pomyślałam o przepustce.
Stoję i patrzę na rodzinę z Afganistanu. Ja nie mogę wejść, bo przepustkia, oni nie mogą wyjść z tego samego powodu, przynajmniej jeszcze przez chwilę.
Grzeje ostre słońce. Patrzymy na siebie, czekając, aż uda się być po tej samej stronie. Najbliżej mnie nastolatka, niezwykle piękna, z nią rozmawiałam jako pierwszą z tej rodziny. Pisała: talibowie bili mnie kilkukrotnie za nienoszenie hijabu.
Za chwilę wyjdą na tę stronę i będziemy mogli uścisnąć się w końcu. Ale już teraz jesteśmy po tej samej stronie dużo gorszego płotu, granicy światów, są w Polsce od trzech dni. Są w Polsce cudem.
To nie ta rodzina, o której słyszeliście. Jeszcze jedna. Rodzina z Afganistanu z trójką dzieci. To była ich ostatnia szansa – parę dni wcześniej byli zatrzymani, białoruska policja oddała im paszporty z nakazem opuszczenia kraju w 3 dni. Zdążyli opuścić Białoruś dnia ostatniego. Mieli ogromne szczęście: Polacy ich wpuścili za pierwszym razem.
Później dołącza rodzina afgańska z dwójką małych dzieci. Ta, której powrotny przyjazd na przejście śledziło tyle osób. Ta, która po pierwszym odepchnięciu została wpuszczona tydzień później. Początkowo to ich miałam odwiedzić. A teraz możemy spotkać się wszyscy.
W tej niekończącej się fali wzruszeń, w równoległej rzeczywistości za wielkim płotem, za granicą światów, rozgrywa się droga rodziny z Iraku z czwórką dzieci i rodziny z Sudanu z bobasem, którzy też próbują dotrzeć do bezpiecznego życia.
Co chwilę więc zerkam na telefon, sprawdzam lokalizację i czy coś nowego.
Od razu zresztą padają pytania: Gdzie są? Czy weszli?
⁃ Irakijczycy weszli! – Już wtedy wiem prawie na pewno, bo byli po drugim checkpoincie. Chociaż z publiczną radością zawsze czekamy, aż będzie potwierdzenie, że jadą na placówkę. Ale już wtedy są w miejscu, w którym właściwie nic złego nie może się zdarzyć.
⁃ A Sudańczycy? – Nadal na moście. Jeszcze nic nie wiadomo.
Tak dużo w tym wzajemnej troski. Przecież drugą wpuszczoną rodzinę afgańską znam od tej pierwszej. To oni prosili, by im pomóc. Irakijczycy też znają je obie.
Każda rodzina pytała o inną, mówili: to dobrzy ludzie. Tyle już przeszli, są tacy zmęczeni. Oby im się udało.
Więc w tamtej chwili są cztery rodziny. Dwie w telefonie, dwie w słońcu, obok.
A w tych rodzinach matki.
Te mamy wzruszają mnie nieskończenie.
Przytulenie się do takiej mamy jest jak moment mocy.
Nie da się tego porównać do niczego.
Mogłabym tak stać godzinę lub tysiąc, kołysząc się delikatnie, czując ciepło, więź i przepływ.
Przez zmrużone oczy widzieć złote refleksy w jej długich włosach.
W uścisku matki, która widziała wszystko, przeszła cały świat, przeszła cały strach, prowadząc swoje dzieci, a teraz jest tu.
Przecież też jestem matką, ale co ja wiem.
Co ja wiem o strachu innym niż to, że zabieg pod narkozą, drzazga w nodze lub czy się dobrze odżywia.
I chowam się w tych ramionach matek, dopiero teraz czując, jak przychodzi ulga, przynajmniej częściowa, bo jednym okiem przecież ciągle: co z Sudańczykami, co z Irakijczykami.
A za ulgą są łzy. Jej łzy, o tych dniach, miesiącach i latach.
I moje o tym, jak się bałam i że tego dużo.
O tym, kiedy się nie udało, co musieli czuć.
Co muszą czuć ci, którzy tam utknęli.
Wypchnięta dziewczyna, która siedzi w areszcie i czeka na deport.
Wypchnięta dziewczyna, która pisze, że nie chce żyć.
Albo wypchnięty chłopak, z którym urwał się kontakt, gdy przeprosił, ale musi próbować.
A przede wszystkim: wypchnięta dziewczyna na wózku, tak, tym wózku, z którego się razem cieszyliśmy.
Wypchnięta w piątek w nocy.
O niej będzie oddzielny tekst, bo jej nieszczęście się tu nie zmieści.
Stoję w tym przytuleniu i nie chcę przerywać, bo w karmiących objęciach matki ja jestem tą, co bierze.
Tą, co dostaje tak dużo i tak dobrze, że dopóki tak stoję, to złota łagodność, złoty spokój, złote refleksy w jej włosach wlewają się we mnie powoli.
Zresztą, ja nie chcę być tą, co daje.
Wcale nie mam więcej jako człowiek. A moje „więcej” wynika tylko z tego, na co nie miałam wpływu. Że urodziłam się tu, a nie tam.
Mogę być tą, co walczy.
Ale chcę, żeby to rzeczywistość dawała tym matkom, ojcom i dzieciom to, co im się należy.
Ja mogę z uporem osła skrobać paznokciem beton, żeby rzeczywistości było łatwiej, skoro się nie da inaczej.
W karmiących objęciach matki
która przeszła cały świat
która niosła cały strach
nie wiem nic o życiu
wiem tylko o czuciu
że można dojść do punktu
gdzie to, co było jeszcze przed chwilą
już nigdy nie wróci
ten punkt jest jak miód
jak złote refleksy w jej włosach
miękkie stópki małej
jak oczy tej dziewczyny
mądry uśmiech chłopaka
łagodne twarze tych mężczyzn
i jak: teraz już wszystko będzie dobrze.
*
Ach, i piszę tu „ja”, bo wczoraj akurat stałam tam sama. Niestety, wolałabym z kimś z potężnego zespołu niezłomnych, którzy też walczyli. Ja sama nie umiem odbierać wdzięczności i zwijam się jak ślimak, coś tam bąkam pod nosem i chlipię, a przecież te słowa, co padły, są także dla:
Janka Ochojska, Hanna Machinska, Daria Górniak – Dzioba, UNHCR Polska, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Wspólnota Sant’Egidio Poznań
I monitorujących sytuację:
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Dziecka
Oraz wpierających medialnie: Czaban robi raban, Radio Wolna PL, Gazeta Wyborcza, OKO.press, Radio TOK FM
I wszystkich Was nieobojętnych